Władysława Jankowska

Władysława Jankowska urodziła się w 1927 roku na Kurpiach, za Kolnem. Następnie wraz z rodziną zamieszkała w okolicach Rajgrodu. Do Ełku przyjechała w 1954 roku, po ślubie z ełczaninem. Od 1959 roku przez dwadzieścia cztery lata pracowała w ełckiej roszarni.

Relację zebrała Barbara Werno

Fragmenty do czytania

Pochodzenie

Urodziłam się na Kurpiach, za Kolnem, w dwudziestym siódmym roku, i później przeszliśmy mieszkać z Kurpiów tutaj, koło Rajgrodu, bo tam była słaba ziemia, to ludzi przesiedlili na te lepsze ziemie. Tam trzeba było ciężko wszystko budować. Mego ojca nie było, bo pojechał do Kanady ze swoim szwagrem. Nie było go osiem lat. Nie wiedziałam, że mam ojca. Później matka sama się przeprowadziła i matki bracia byli, mieszkali obok. No i tak pomału się wyszykowało to wszystko.

Droga w 1945 roku do niemieckiego Kalinowa

W czterdziestym piątym roku w styczniu mego ojca zabrali do pomocy, bo Niemców dużo było dużo rannych, w szpitalu leżeli. No i oni nie mieli jak ich pochować. No to oni wzięli takich starych ludzi, żeby im trumny zbijali. Jak oni te trumny zaczęli tam zbijać, no to mnie matka doradziła, żeby iść, bo się dowiedziała gdzie jest mój ojciec. W Niemczech. A ja nie wiedziałam drogi i miałam siedemnaście lat. Wzięła mnie wysłała do tych Niemiec. Od nas to był spory kawał. Ja wyszłam, dała mi bochenek chleba, duży taki pęk machorki do palenia papierosów. I ja to wzięłam po prostu na plecy. I ubranie na zmianę. I poszłam. Wyszłam w nieznane. Zaczęłam iść, a był okropny mróz. I dzień był Trzech Króli – święto. Ja poszłam, szłam i szłam. Może z dziesięć kilometrów odeszłam od domu i granica niemiecka już była. I tam ten ogromny szpital był. Samochody wojskowe jechały. Bałam się tego wojska. Spotkałam takie kobiety, też szły, do mężów. Bo mężowie byli chorzy, to one jechały po nich, żeby zabrać. No i ja tak z nimi dojechałam do Kalinowa, i ojciec mnie zobaczył i wybiegł do mnie, zabrał rzeczy. Więc poszłam z powrotem, bo co ja będę siedzieć.

Przybycie do Ełku

Do Ełku przyjechałam w pięćdziesiątym czwartym roku. Ślub wzięłam, w swojej wsi. Z chłopakiem z Ełku, no i później się przeprowadziłam do Ełku

Nowi ełczanie

Po wojnie każdy był z innej wsi, każdy z innej miejscowości. I byli i z zagranicy. Z Rosji. Repatrianci przyjeżdżali do Polski, po wojnie jak już się wszystko ustabilizowało. To po kilku latach do Polski przyjeżdżali. I chcieli zamieszkać. Oni to już oni mieli swoich ludzi, mieli swoje wszystko, po prostu wszystko. Niby oni się liczyli do Polaków, ale oni dla Polaka figę mieli.

Warunki mieszkaniowe w Ełku

Kiedy się przeprowadziłam do Ełku warunki były marne, mieszkań nie było. Takie były wszędzie warunki, że niech Pan Bóg broni. Mieszkań nie było w ogóle. Zaczęli budować, parę lat później, jak spółdzielnia nastała. To wtenczas trochę się zwiększyło. No to można było w zakładzie pracy złożyć o pożyczkę. Jak ja bym wzięła pożyczkę na mieszkanie – siedem tysięcy – to resztę zakład dopłacał i ja dostawałam już mieszkanie. Ale ja tak nie zrobiłam. Dzieci się uczyły to ja nie mogłam pozwolić sobie, żeby wziąć pożyczkę. Mieszkaliśmy u męża rodziny, to tam mały kąt był. To i teściowa mieszkała, i trzech braci, i ja miałam dzieci, i tamci mieli dzieci. Było ciężko, później męża nie było jakiś czas. Dwa lata prawie nie było. To ja z dziećmi mieszkałam, to jeden był u moich rodziców, a drugi ze mną był.

Zaopatrzenie na ełckim rynku

Jak już tak się wszystko ustabilizowało, to na rynku wszystkiego było w bród. W sklepach to za bardzo nie było. Nie wiem czemu nie było. Bardzo mało w sklepach, ale tak na rynku to było. I mięsa, i serów, i jajek, i owoce, wszystkiego, wszystkiego w bród było

Kościoły w Ełku

Jak zaczęły się domy budować, to zaraz i kościoły budowali. Na Suwalskiej dwa kościoły. Teraz tutaj za jeziorem nowy kościół postawili. Na Barankach też kościoły są. Nowe, wszystko tu nowe, tylko te dwa stare kościoły co były poniemieckie to zostały, ten duży tutaj przy Wojska Polskiego i mały na Kościuszki.

Kartki w latach PRL-u

Były czasy lepsze, były czasy gorsze. Brakowało wszystkiego, w sklepach mięsa brakowało. Cukier to już później na kartki był. Jakoś tak się kryzys robił, to na kartki, masło na kartki, wszystko na kartki. To ten kto miał cięższą pracę, to dostawał większe kartki, a kto miał lżejszą, to mniej. Oszukiwały ekspedientki jak mogły. Lata osiemdziesiąte to był kryzys. Okropny. Wszystkiego brakowało. I sera, i masła. Masło na kartki przez parę lat było.

Obchody 1 Maja

Na 1 Maja orkiestra, była. Z chorągwiami tak ludzi gnietli, a musieli iść z małymi dziećmi. Jak przypadło to święto, to gdzie to dziecko? Do przedszkola nie pójdzie, trzeba ze sobą wziąć. No to każdy musiał do zakładu się stawić z dzieckiem i wtenczas na wózku dziecko wieźć, i iść z chorągiewką. Komunistyczna była uczta.

Praca w ełckiej roszarni

W roszarni zaczęłam pracować w pięćdziesiątym dziewiątym roku. Pracowałam dwadzieścia cztery lata, do emerytury. Na sali przy maszynie tyle i tyle osób miało być, i tyle było. W następnej też to samo. Każda z pracownic miała swoje zajęcie. Jak maszyna szła, jak len ziarnisty był, to go omłócić trzeba było. W maszynie połowa zębów była długa i grubsza, a druga połowa miała drobniejsze. No i te większe zęby rozczesywały, a te dalej młóciły. Jak te zrywały główki, to pod maszyną gromady się robiły. To trzeba było wygrabić, wyczyścić i do skrzyni ładować szuflą i zawieźć na gromadę. Cztery kobiety wiązały, a do maszyny podawała piąta. Szósta rozcinała. Siódma na stół kładła snopki, żeby podsuwać pod rękę. I ta co przy stole była, rozwiązywała, to musiała pomóc też, od czasu do czasu wygrabić tę słomę, żeby się nie plątało dalej. Główki do takiej maszyny się wiozło. I tam puszczali i już czyściło te główki. I druga maszyna, następna, bo trzy maszyny stało.

Później trochę chcieli urozmaicić. To oni podali pas pod maszynę, zrobili taki kanał. I tam to wyciągało te główki. Ale to było nie bardzo pożyteczne. Trzeba było spod maszyny te główki wyciągać i w skrzynię wsypywać, i wywozić na środek hali. Wysypać tam i przyjść szybko czyścić. Następna osoba na podwórku, odziarnioną słomę sortowała. Każdy gatunek słomy trzeba było na inną gromadkę. To ja chyba ze dwa lata sortowałam na podwórku. To tak z początku ciężko było. A potem się przyzwyczaiłam. Najbardziej mnie pchali do sortowania. A to na dworze w zimę, nie bardzo się to uśmiechało. Mnie robota wszędzie odpowiadała, bo ja się nie bałam żadnej roboty. Ale były takie, że się oszczędzały.

Wspomnienie stanu wojennego

U mnie wówczas był brat niewidomy. Przyjechał na niedzielę. A to z soboty na niedzielę zrobili, Jaruzelski ogłosił stan wojenny. On się bał, jak on dojedzie do Suwałk. No ale jakoś się tam udało. Jeden z moich synów był w Olsztynie, już na studiach. Od października tam poszedł, a w grudniu stan wojenny ogłosili. Nie było nic w sklepach, w akademiku nie mieli też za bardzo co jeść. Zawieźć trzeba było, on nie mógł przyjechać, bo musiał mieć zezwolenie. To ja z Urzędu Miasta dostałam zezwolenie, od prezydenta. I miałam przepustkę do Olsztyna. Przygotowałam kurczaka, uszykowałam jedzenia. Torbę jedną swoich słoików narobiłam, drugą tych kupnych. Co mogłam to w dwie torby załadowałam i pojechałam do Olsztyna. Syn na mnie czekał na dworcu i pomógł mi się zabrać. I pojechaliśmy za Olsztyn, dwa przystanki jeszcze, bo on mieszkał prywatnie. Jak torbę otworzyłam, to on kurczaka wyjął, posiedział parę minut i zjadł całego. Później zajechaliśmy do Olsztyna i on zaszedł do akademika, bo na obiady tam chodził. I zamówił te obiady dla nas. To kapuśniak to taki był kwaśny, że aż usta wykręcało. My taki ten kapuśniak bez niczego zjedliśmy. I później nam dali kaszy manny z sosem. I on mówi, „po tym kurczaku to mogę i tej kaszy zjeść”.

Zielarka z Siedlisk

W Siedliskach taka była kobieta, która ziołami leczyła. Ja słyszałam, że ona dobrze leczyła wszystkie choroby, ona miała zioła. Jeździła za Suchowolę, bo ona z tych prawosławnych. Syn jeździł z nią, to ona całe wory zbierała latem ziół. Całe Siedliska się leczyły, ludzie z Ełku. Nawet słyszałam, że aptekarz kobietę wysyłał do niej. Powiedział – „ja mogę pani dać te leki, ale pani one nie pomogą. Idzie pani do Siedlisk, ta kobieta panią wyleczy. Ja bym radził żeby pani pieniędzy darmo nie dawała, tylko poszła tam”.
Ta kobieta leczyła wszystkich, kto przyszedł, nie brała pieniędzy. Jak kto coś dał, to wzięła. Nie wiem jak tam się utrzymywała. Starsza kobieta. Ale pomagała każdemu. Nie odmawiała nikomu. Na wsiach kiedyś ludzie lepiej umieli się leczyć. Bo każde zioła znali i wiedzieli jak to robić. A teraz nic nie ma, ani ziół nie dają. Żadnych leków płynnych nie dają, tylko tabletki. A tabletka nie zawsze pomaga.

Współczesna rozbudowa Ełku

Ełk ładny jest. Nie ma co. Ludzi się napchało. Tyle, że ponad miarę. Tyle ludzi się napchało, że strach pomyśleć. Przecież to taki świat drogi te Baranki tak daleko są, tam szpital pobudowany i różnych budynków pełno. I szkoły tam pełno. Wszystkiego jest. I tutaj ile tych szkół jest.