Jarosław Kamiński

Jarosław Kamiński urodził się 3 stycznia 1933 roku w Wilnie. Na tereny Polski przyjechał wraz z transportem repatriantów z Wilna do Białegostoku. Do Ełku pierwszy raz przyjechał wraz z grupą żołnierzy w połowie 1945 roku, a następnie przeniosła się tu jego rodzina.

Uczęszczał do pierwszej ełckiej szkoły podstawowej przy ulicy SzObchody Święta 1 Maja

Fragmenty do czytania

Repatriacja z Wilna do Białegostoku

Do Ełku to bezpośrednio nie dotarłem. Ale w 1945 roku transportem repatriacyjnym. Było około 45 wagonów i myśmy byli załadowani w Wilnie z docelowymi stacjami trzema. To były stacje Poznań, Toruń, Bydgoszcz. Tak ustalone było, ale z chwilą osiągnięcia Białegostoku, niestety, kamandir – Rosjanin, powiedział: „zdzies u was Polsza”, pozrywali wszystkie napisy, gdzie mamy jechać i kazali szybko się rozładowywać, ponieważ czym prędzej, wieczorem, czy na drugi dzień rano ten transport pusty musiał jechać z powrotem do Wilna po następnych. I tak faktycznie było. Nasi tam nic nie mieli do gadania, bo wszystko było obstawione wojskiem rosyjskim. W Białymstoku mieliśmy krewnych, ale Białystok był bardzo zniszczony. Tam o mieszkaniu, o barakach to nie było żadnej mowy, ale była tak instytucja PUR, to jest urząd repatriacji. I oni opiekowali się właśnie repatriantami. Wiadomo, dawali obiad, gdzieniegdzie wskazywali, szukali znajomych, bo nie każdy wiedział, gdzie mieszkają, bo to przecież jeszcze wojna. Maj to dopiero był koniec wojny. A to było trochę wcześniej i trochę później. Wszędzie strzelanina, a repatriacja musiała być bardzo szybko przeprowadzona, ze względów politycznych. No i każdy jakoś był upchany. Nam przydzielono taki budynek, który dach miał, ale okien nie miał. Codziennie po parę osób nam dokwaterowywano. Gotowanie na zewnątrz się odbywało, a w domu tylko spanie. Trzeba było dyżury pełnić z butami, bo takie szczury chodziły, żeby je zabijać. To była ulica bodajże Żabia, nad Białką, to same gruzowisko było, gdzieniegdzie tylko parę domków. Światła też nie było, ale na przeciwko uruchomiona była fabryka włókiennicza i oni tam palili światła od rana do nocy, także wieczorem światło było u nas.

Z Białegostoku do Ełku z transportem wojskowym w 1945 roku

Naprzeciw tego lokum, które zamieszkiwaliśmy był WKR wojskowy i oni poszukiwali ludzi, którzy perfekt znali język rosyjski. Ojciec znał perfekt rosyjski, ponieważ z Syberii pochodził, szkołę ukończył tam. Sprawa była, że „do Ełku ma przyjechać jednostka wojskowa z Białegostoku i musimy kilka samochodów wysłać i rekonesans zrobić. Jakie to lokum, gdzie to jest i tak dalej”. Ojciec wziął jeszcze kolegę swego, który też perfekt znał język rosyjski i oni też nas zabrali. Ja byłem i jeszcze tam dwóch kolegów. Trasa z Białegostoku do Ełku to na każdych rogatkach Rosjanie. Nikogo nie puszczali. Ponieważ te trzy samochody były z chorągiewką polską i było gdzieś 20 czy 30 żołnierzy polskich z bronią jako obstawa, kilku oficerów i był jeden z KGB czy skąd, Rosjanin, bo musiał być i on miał glejt, że go na tych rogatkach przepuszczali. Tych rogatek to było dużo, ale co ratowało wszystkich – ratował bimber. Ponieważ ojciec doskonale znał psychikę Rosjan, więc mówił bierzcie jak najwięcej. Kiedyś nie było półlitrówek, a były litrówki, takie duże butelki, jeszcze przedwojenne i one były napełniane tym bimbrem, a bimbru strasznie dużo pędzili na tych starych terenach, u nas w Polsce. Za wódkę wszystko się dostawało. Więc wzięli kilka gąsiorów takich po winie. I to wszystko do samochodów, przykryli brezentem.

Ja pamiętam myśmy też siedzieli, to nieraz nas zakrywali żeby nie widać było. Nie wiem czy to w Osowcu, czy gdzieś, tam potrójne były zasieki i nikogo nie puszczają. Strzelają z pepesz. I z nami ten komunista wyszedł, zaczął gadać, ojciec też mówił. Jak zobaczyli, że gadają po rosyjsku, zapytał „a czemu oni jadą”. Myśmy w ogóle się nie wtrącali, ale nas to ciekawiło, strzelanie, zbieraliśmy łuski po wystrzelaniu. No i później dogadali się tam jakoś, dali im tej wódki. To oni kazali pić wszystkim. Oni nie pili z kieliszków, tylko mieli stakan tak zwany, to jest szklana taka, albo z manierek. Nie powiem bardzo dobre jedzenie mieli wtedy, Amerykanie im dawali. To były w puszkach, bekon tak zwany skręcany, albo tłuszcz i takie skwary. No to jedzenie niesamowite. No i kasza jaglana była. No i pamiętam, na jednym jakoś puścili, zadowoleni kazali pić. Tam nie było trzeźwych, nigdy. No to oni niby rozmawiali i tę wódkę za siebie, za siebie, no bo kto by to wypił, toż to paliło jak nie wiem, a oni to wypijali. I jakoś przybyliśmy tutaj. Pamiętam, czy to było na Szybie, czy gdzieś może dalej. Też były te groźby, i nie puścili, ale tam trzeźwi byli, o dziwo. Dokumenty sprawdzali, zaglądali, i mówi dlaczego tych rebionków bierzecie, toż to przecież strzelają, wojna. A wtedy ojciec z tym kolegą mówi: „A gdzie oni zostaną? Wszyscy zginęli to tylko on jest i te dzieci – wojna”. To pamiętam jak dali nam po gwiazdce rosyjskiej i jakieś odznaczenia, no i tak żeśmy dojechali do Ełku.

Ełk w 1945 roku

Kiedy dotarłem do Ełku w 1945 roku nie wiem jaki był wówczas miesiąc, w każdym bądź razie było bardzo gorąco, ciepło, pełno liści na ulicach. Strzelanina wszędzie i jak dziś pamiętam, dworzec był spalony. I to nieprawda, że cały Ełk był od razu spalony. Przy dużym kościele, gdzie jest teraz szkoła mechaniczna to tam pocisk spadł. Bo kilka pięter było zawalone. Jedynka, dwójka czerwona była splądrowana, ale o spaleniźnie nie można było mówić, bo tam tylko dach był spalony. No i pełno papierów, dokumentów, wszystkiego. To na Wojska Polskiego też była niespalona. Tam gdzie delikatesy teraz są małe, to część dachu była zwalona. I rogowy budynek koło dużego kościoła cały płonął. Ale to podpalone było. Nasze samochody jeździły szukać kamandira w Ełku. Na Armii Krajowej tam gdzie w tej chwili są te trzy bloki nowe, jadąc do stacji, po prawej stronie. To tych trzech bloków nie było, były piękne kamienice dziewiętnastowieczne. I tam w podwórku były takie domki z czerwonej cegły. One dłuższy czas stały, w tej chwili tam kioski są, bliżej koszar. Tam był jeden z kamandirów. My się strasznie baliśmy, siedzieliśmy w samochodach, ale zawsze tam coś niecoś widziało się. No i nas podejrzeli i zaczęli częstować tuszonką. Żeśmy sobie pojedli, a oni wojsko coś załatwiło.

Prezydium też było zajęte i mleczarnia. W mleczarni jeszcze zupełnie na chodzie były pasy transmisyjne, z baniakami na mleko, tylko puste. I tam Rosjanie stali i z „pancerek” strzelali do bramy mleczarni. A obok ten budynek co jest cały, to tam też Rosjanie byli i meble wynosili. W ogóle z całego Ełku meble zwozili i układali, jak jest ten skwer kolejowy, to powyżej parku jest rampa. To ta rampa od początku do wyjścia, to było gdzieś dwa no może mylę się, dwa trzy metry wszystko było założone meblami. I pianina, i fortepiany, i kredensy, i rowery, i co tylko chcąc. W prezydium pamiętam na schodach siedzieli i grali. A wewnątrz karabiny stały, pełno siana, ogień i grzeli sobie tam jedzenie, wewnątrz budynku.

Przyjazd rodziny Jarosława Kamińskiego do Ełku z Białegostoku

Ja zostałem z tym drugim panem, a ojciec pojechał po dalszą rodzinę. Mówił, że zaraz przyjadą, bo wojsko przyjedzie z Białegostoku to blisko, ale most kolejowy był wysadzony ten nad rzeką na trasie do Białegostoku. Rosjanie słupy wybierali, wszystko, co tylko można było wywozili, ale jechali tutaj na Kaliningrad. Załadowali tych wojskowych z Białegostoku i oni jechali okrężną drogą, jakoś przez Łomżę na Olsztyn. To trwało chyba pięć dni czy ile, ale to bardzo szybko, bo to wojsko. A ponieważ w Olsztynie stały tam co byli ci znajomi, to załatwili, u tego, u tego, który rządził koleją na terenie Olsztyna, bo już tory tam były. Mówi: „to słuchajcie, my wam pomożemy i te cztery wagony dołączymy do wojska i was tu przewieziemy spokojnie, nikt was nie będzie zaczepiał. To był 62 pułk piechoty i on tu właśnie stacjonował.

Pierwsi ełccy kolejarze (wycinek z Ełk 1945)

Kolejarze byli jednymi z pierwszych osadników, którzy tu przyjechali. Przeważnie pochodzili z Warszawy, z Suwałk, z Białegostoku. Miałem bardzo dużo kolegów w liceum, to właśnie ich synowie byli. I oni, tak szczerze mówiąc, uratowali ulicę Moniuszki, te wille, bo oni tam przeważnie mieszkali. Oni przeważnie chorągiewki wywieszali biało czerwone, zabijali okna, pomimo tego czy tam były szyby, czy nie, dechami i jeden drugiego pilnowali, bo podpalali. Potem część ich zamieszkała na ulicy Gdańskiej, na Zatorzu. Tam było bardzo dużo kolejarzy, zaznaczam. Tu mieli na gotowe mieszkanie. Nawet były umeblowane, a jeżeli nie to poszli do Rosjan, za wódkę kupili, ustawili rano, a pod wieczór Rosjanin z pistoletem przyszedł i oddaj to trofiejne i musieli zabrać.

Lampy gazowe w Ełku (wycinek z Ełk 1945)

I najważniejsze to było to, że oświetlenie było gazowe. Były lampy gazowe i później, tak jak za Niemców, i za naszych czasów chodził taki pan z kijem, z petlem, hakiem zaczepiał, tam iskra była. Płomień nie był biały taki, tylko seledyn. Bardzo to ładnie wyglądało na tle jeziora.

Ruiny w Ełku i rozbiórka

Na ulicy dawnej Armii Czerwonej po prawej takie piękne kamienice były – wszystko poszło z dymem. Na Wojska Polskiego trochę mniej, ale też były straszne zniszczenia. I, gdyby w 1946 roku ktoś się znalazł mądry i to zabezpieczył, to byśmy wszystkie te budynki mieli odzyskane. Była taka firma państwa Skaryszewskich. Oni akurat mieszkali tam, gdzie my mieszkaliśmy na Szopena, ówczesne 3, to na przeciwko dzisiejszej policji. Tamten domek był niesplądrowany, bo właśnie oni mieszkali i wielu innych. Żeśmy tam mieszkali na pierwszym piętrze, a oni wyżej. I ta firma cwaniaków z Warszawy zajmowała rozbiórką wszystkich domów, które były wypalone. Wybierali cegłę, ładowali na wagony i „cały naród buduje stolicę”. Wywozili do Warszawy. A później budowali szpital w Augustowie z tej naszej cegły. Bruk, kostka… wszędzie była i jeszcze były zapasy, to wszystko w Polskę wywozili – do Białegostoku i wyłożona była tą kostką ulica Lipowa. Ta firma prosperowała parę lat. I wynik był taki, że po wielu domach nic nie zostało, cegła była szybko rozbierana i koniec. Ale władza już się zawiązywała i patrzą, że tutaj coś nie tego. Bo to prywaciarze byli. I w tym czasie patrzą, że piękny budynek szkoły numer 1 i 2. Kolorowy, czerwony. I myślą – „ale będzie cegła”. Ale jak zaczęli rozbierać, tam nawet od wewnątrz były ślady, to ta cegła już pękała, bo ona miała takie spoiwo, że nie dało rady. I to całe szczęście to ustało.

Powojenne szabrowanie

Bardzo dużo przyjeżdżało tak zwanych szabrowników. To są ludzie, ja im się też nie dziwię. My sami chodziliśmy po domach. To oni przyjeżdżali z Suwałk, z Augustowa, z Grajewa wozami, bo tam samochodów nie było. Też za wódkę ich przepuszczano. Oni tu brali meble, to co można było pozyskać dla siebie, a część zamieszkiwała tu, ale światła nie było, pomimo że elektrownia była. Ale przecież niektóre takie piękne domy były, dywany były, firanki w oknach, jeszcze kwiaty. Ogródki były, masę ogródków było nad jeziorem, zieleni masę. Było bardzo ładne miasto i dalej zostało, pomimo że było spalone, bo takie położenie miało.

Ełckie sklepy

W tym czasie to trzeba przyznać, że handel kwitł bardzo, prywata, że tak powiem. Były sklepy prywatne. Na przykład mieliśmy takie trzy sklepy mięsne słynne. Jeden prowadziło małżeństwo i rodzina państwa Giblów z Warszawy, on się mieścił na Wojska Polskiego, gdzie obecnie jest Dom Książki, ten na rogu. To był sklep masarski, poniemiecki i oni to uzyskali i dalej prosperowali. Drugi był po przeciwnej stronie on miał obudowę zielonych kafelek – też był sklep mięsny. Była taka pani Nowicka z mężem, z tym że tamci to mieli mięso – sprowadzali, a ci mieli hodowlę swoją i swoją masarnię. Bardzo dobre wyroby były. I trzeci to było dość niedawna historia, bo nawet jak ten róg Orzeszkowej i Armii Krajowej, ten nowy taki budynek co jest postawiony, to tu był dłuższy czas taki biały budynek. I jak rozbierali ten budynek to jeszcze oryginalną reklamę znaleźli. To takie trzy sklepy. Ale niezależnie od tego były kioski i hodowla była na każdym kroku, i w mieście, i na wsi, bo ludzie by nie wyżyli.

Inne sklepy były też bardzo słynne. Na Wojska Polskiego w rejonie tam gdzie był pomnik generała Gintera, gdzie teraz jest apteka przy dużym kościele to był duży sklep i miał dużą witrynę i tam większość była takich rzeczy, jak materiały, galanterie. I on był bardzo charakterystyczny bo nazywał się „Pod lalką”, bo na wystawie miał taką olbrzymią lalkę poniemiecką postawioną i to reklama była. Dalej był sklep usytuowany na dawnej Armii Czerwonej. W tej chwili na przeciwko „Karmelka”. Tam jest sklep, teraz z perfumami. W tym pomieszczeniu był też bardzo duży sklep i oni mieli tam wszystko, i mąkę, i cukier, i bombki choinkowe, wszystko było. Dalej był sklep na Armii Krajowej, sklep pani Stolnickiej. Ona bardzo dobrze prosperowała, sprzedawała wszystko, bo miała reklamę nawet na zewnątrz, i piwo, to znaczy nie piwo, a podpiwek. Cukierki, i wszystko. co tylko się chciało. A na Armii Krajowej, gdzie teraz księgarnia, a obok jest zegarmistrz to była tak zwana „Słodka Dziurka”. Tam tylko słodycze były w sprzedaży i to było bardzo charakterystyczne dla Ełku.

Gastronomia po wojnie

Restauracją to trudno nazwać, ale był bar na Szopena. Tam akurat, gdzie mieszkałem Prowadził go pan Bolesław Zawała z żoną. Bardzo smaczne dania robili. Wszyscy ci na świeczniku to się tam stołowali, bo on naprawdę robił bardzo dobre dania różne. Kilka dań było. Drugi lokal nosił nazwę „Pod winogronem”, to było na Armii Krajowej naprzeciwko BGŻ-tu. Dlaczego „Pod winogronem”? Na schodki się wchodziło i w oknie była cała kiść smacznych winogron. Też renomę miał. Był szereg innych jeszcze, ale to już nie były takie najsłynniejsze.

Fabryka Sklejek

Ełk był bardzo uprzemysłowionym miastem. Tu były garbarnie nad jeziorem, były fabryka sklejek, fabryka mebli, było masę stolarni i masę rzemieślników. Robiono koła do bryczek, bryczki produkowano, części. Po wojnie przetrwała fabryka sklejek, pomimo że Rosjanie dużo maszyn powywozili Do Ełku przybył pan Gertner, uczyłem się z jego synem. To był inżynier z fabryki sklejek, przedwojennej fabryki dykt z Mostów pod Grodnem. Tam olbrzymia fabryka dykty była przed wojną. I on tu przyjechał, zobaczył, że jest fabryka sklejek. Ona była tak usytuowana, że jedna brama była na Orzeszkowej, a druga na Szopena. I on zwoził maszyny przykładowo – od Szopena wwoził i montował, a szabrownicy z drugiej strony wchodzili i te maszyny wybierali, ale ich na dworcu zatrzymali. I on właśnie tę fabrykę uruchomił po raz pierwszy w powojennym Ełku. I ta fabryka prosperowała długie lata i produkowała bardzo dobą sklejkę, wysyłali ją za granicę W tym czasie można było nie mieć żadnych zegarków. Dlaczego? Bo o 6.00 rozpoczynali pracę i o 6.00 włączali syrenę. I jak syrenę włączono, to każdy wiedział, że jest 6.00 godzina. I o godzinie 15.00 czy 16.00 był koniec, bo syrena wyła i wszyscy wychodzili. No to dlatego takie charakterystyczne – fabryka sklejek.

Teatr w Ełku

W Ełku był bardzo ładny teatr. Mam wielki żal do tych od zabytków. Powiedzieli, że teatr nie jest zabytkiem, a on ponad sto lat miał. Na zewnątrz nie był nadzwyczajny, ale był nadzwyczajny wewnątrz. Miał piękne balkony, pluszem wybite siedzenia, no na takie warunki jak był Ełk, był śliczny. I tam były specjalne loże dla dziesięciu chyba osób z lewej i z prawej strony. Były śliczne dwa żyrandole ze szkła, jak się zapaliły to widoczne były. No i kurtyna. To było niezniszczone. I ten teatr chyba od 1946 prosperował. Dzięki takim dwóm panom – Olszewskiemu i Matukanisowi. Oni bili na głowę wszystkich tych, którzy tu byli, Dzięki nim ten tetr został uratowany i Rosjanie go nie spalili. To pamiętam do ojca przychodzili jeszcze i mówili – „nie mamy wódki, weźcie, bo nam chcą podpalić teatr”. I co im zrobisz – nic nie zrobisz. Oni tam dzień i noc nocowali i teatr uratowali, naprawdę. A jak uratowali teatr, a się rozeszło, że jest taki teatr. Tam siedzenia, wszystko było nienaruszone, we wnękach były dla tych możniejszych przedstawicieli miasta, miękkie, a gdzie indziej były takie normalne krzesła. Masa artystów przyjechała i to artystów z prawdziwego zdarzenia, nie było artystów gdzieś z ulicy, to ludzie profesjonalni byli. Kwiatkowska była, czy tam prawda inni. I powstał zespół. Co tydzień była zmiana repertuaru. Repertuar oczywiście polski był. I to wszystko było pod dyktando profesorów, żeby pomóc tym, którzy się uczą. W każdym bądź razie tych sztuk było może kilkaset, no nie powiem dokładnie. Co tydzień była zmiana. No i tego, i, i pamiętam, że ludzi było bardzo dużo, już później.

Kościoły po wojnie

Katolicy przejęli duży kościół w 1946 roku. Bo mały kościół już był, ten gdzie katedra, bo to był katolicki, pamiętam, tam „dojcz katolicy” chodzili. Natomiast ten to był protestancki. Miał galerię taką i krzyż miał i był zegar, wszystko było. To było nienaruszone. No i oczywiście bardzo ładnie wymalowane. Miał także drewniane boazerie. To widać było, że protestancki był, ale duży był kościół. Ale tu Niemcy wszyscy protestanci byli, nawet i z tych Mazurów było bardzo dużo. No ale był pusty, dlatego go przejęli katolicy.

Szkolnictwo po wojnie

Kiedy przyjechałem, rozpoczynałem szkołę w podstawówce na Szkolnej, tam teraz taki czerwony budynek jest, przy szpitalu. To była jedynka, pierwsza szkoła, jak była w Ełku. Ogólniaka jeszcze nie było. I tam przychodzimy, jak ja tam byłem to jeszcze nie rozpoczął się rok szkolny, ale trzeba było pomagać. Tam gabloty były, bardzo dużo pomocy naukowych. Wszystko było poniemieckie, literatura w języku niemieckim, ale na przykład czaszki, to wszystko było gotowe, nierozgrabione jeszcze. No i była taka pani Zosimowicz, chyba z Rosji, bo zaciągała po rosyjsku, też repatriantka. Pierwsza kierowniczka szkoły numer jeden – podstawówki. Bardzo dużo było ludzi wykształconych w Ełku. Przyjechało wielu z Warszawy i z innych okolic. Szkoły obsadzone był, naprawdę ludźmi o wysokich kwalifikacjach. W takim ogólniaku to tam każdy magister prawie był w tym czasie. W szkole podstawowej było ich mniej, ale to również byli nauczyciele profesjonaliści. Pamiętam taka pani Pirożyńska wykładała. Zawsze w kożuchu przychodziła, bo nie miała innego ubrania. Siadała i historię, podręcznik był, ale ona miała wiedzę swoją. Potem pani żyjąca obecnie Richter. Ona jedyna miała rower. I przyjeżdżała rowerem i na stolik siadała. Nie było ławek, tylko takie zydle były, nie wiem, może po tym szpitalu, bo to był szpital poniemiecki. No to stamtąd żeśmy wynosili meble. No i pojawił się ksiądz Kącki.

Ksiądz Kącki jedyny miał motor – „Sokoła” przedwojennego. I tym „Sokołem” zajeżdżał do szkoły. Duża przerwa to nie tom, co teraz. Tam nie było tak. Obowiązkowo zimą czy latem wietrzenie klas, wszyscy wychodzili na boisko i grali w piłkę nożną. Panie tam, kobiety i dziewczęta w piłkę inną. W każdym bądź razie wspaniały ksiądz uczył religii, ale tam do roku, pięćdziesiątych, później już nie wolno było. Jak zaczynaliśmy lekcję, to nauczycielka liczyła nas. Liczy – piętnaście osób, po przerwie już osiemnaście jest, później już coraz więcej. A to nie, to nie do tej klasy, to niżej, i tak dalej. Segregacja była na podstawie świadectw. No jeżeli chodzi, rozpiętość wieku była bardzo duża. Wiem, że niektórzy byli nawet już w wieku poborowym do wojska, a nawet już powinni służyć. Ale przyjechali z Syberii, przyjechali na różne tam dokumenty lewe. To była naprawdę zbieranina ludzi, ale jakoś nikt, nikt nikomu tam za złe nie miał. Ludzie zbierali się takimi skupiskami – „a co dalej, a co będzie”, bo to nic nie wiadomo, może następne wojna, nikt nic nie wiedział dokładnie.

A później już powstało liceum, to znaczy nie liceum – szkoła numer dwa podstawowa, tu gdzie czerwony ogólniak, i tam właśnie był taki nauczyciel – Piotrowski. On był tam kierownikiem i tu było dużo , i mieściło się, i tam mieszkali, prawda, w różnych rejonach, więc tam przenieśli. No i wszyscy tam przeszli i były dwie szkoły. A później, to już w czterdziestym szóstym roku to już tu była mała matura, to już tu było liceum powołane. Tam profesorów to było wspaniałych dużo, wszystko magistrzy byli. Wszystko napływowa ludność była. I tu jakoś przedtem, przeważnie tutaj z okolic przyjechało, a później z Wilna, z Grodna, z Lidy no i z szeregu innych miast i później już Ełk zaczął się zaludniać.

Rynek

Handel w Ełku bardzo kwitł. Rynek początkowo był na Wojska Polskiego. Ludzie handlowali wszystkim. Przywozili towar z Warszawy, bo i komunikacja była. A później, później przenieśli rynek, tam gdzie teraz jest cieplarnia, na Sikorskiego, tam gdzie teraz komin.

Dawne granice miasta

W ogóle Ełk to, co tu dużo mówić – prezydium było i koniec. Dalej bajora. W ogóle przejść się nie dało. Jak tylko opady były jakieś to woda stała. Tam, gdzie jest teraz osiedle „Północ”, gdzie teraz jest ogólniak biały kartofliska były. Dosłownie nawet chatki nie było poniemieckiej. Tylko jedna chatka stała przy wieży ciśnień, już jej nie ma teraz. No i tutaj niżej do jeziora były domki. Na „Zatorzu” domki stały i na „Szybie”. A jeżeli chodzi o same miasto, to domek jeden stał nad mostem, a dalej woda. Jak rzeka wylewała zimą, to wszyscy jeździliśmy tam na łyżwach.

Cmentarz żydowski (Kirkut)

Ten cmentarz był to jak jest od strony „Caritasu” górka. Tylko ona jest ścięta. Jedna trzecia została, a była większa. Było obramowanie z czerwonej cegły, wewnątrz były tablice, napisy żydowskie, tylko pobite były pobite już przez Niemców. Nie mógł być dalej, bo tam było bagno. Tam taki domek stał bliżej cmentarza, to jak wiosna nadeszła, to były zrobione groble, deski, bo nie mógł dojść do domu, wszystko się zapadało. I w końcu postanowili to zasypać. Ale dom został.

Ludowe Wojsko Polskie na mszy

Kiedy już władza przejęta była, ksiądz Kącki działał jako kapelan wojskowy. Była tutaj dwie jednostki – 62 pułk piechoty i 54 pułk artylerii. Oni z Białegostoku przyjechali. Dłuższy czas wszystkie koszary zajmowali. I jak była wtedy msza w niedzielę, to wszyscy chodzili do kościoła garnizonowego, ponieważ wojsko brało czynny udział. To jak orkiestra stała przy dużym kościele, to jak grała marsza, to wojsko szło, to konie były gdzieś aż na Szopena. I oczywiście ludzie za nimi szli. Było raz tak, nie wiem w którym roku. Tam gdzie był pomnik Güntera w pierwszych latach to jeszcze konstrukcja została metalowa. To była wieża podobna do wieży katedry naszej, coś w tym rodzaju. I było górka obwarowana kamieniami z ogrodzeniem metalowym. I było święto jakieś kościelne. Był wyłożony kolorowy, czerwony. Tam gdzie ten pomnik był, zrobiono ołtarz. Ksiądz Kącki ze świtą odprawiali mszę świętą, ale przed mszą świętą wojsko było. Tysiące ludzi przyszło, bo to wtedy bardzo szli ludzie, bo nie było takich imprez jak dziś. I z jednej strony siedział komendant Radziecki i brał czynny udział w tej mszy. To znaczy siedział, obok siedział dowódca naszej jednostki wojskowej. I inni oficerowie, także urząd bezpieczeństwa. W tych pierwszych latach wszyscy byli równi. Wszyscy patrzyli na tego Rosjanina, co on będzie robić, a on tak siedział i tylko tak patrzył co robią inni. Siedzą to i on siedział, jak wstawali, to on szybko wstawał, jak klękali, to jemu ciężko, ale też klękał. No ale brał udział. No i później to oni już wyjechali.

Odgruzowywanie miasta

Czy szkoła podstawowa, czy ogólniak, czy człowiek pracujący, czy nie – wszyscy byli równi. Powiedziano „przyjść na godzinę 16.00, odgruzowywać plac przed liceum czerwonym”. Godzina 16.00 – nie brakowało nikogo, wszyscy przychodzili i odgruzowywali. Polegało to na tym, że wybierało się te cegły, gruz, na samochody, na taczki, i gdzie jakiś dołek to zasypywano. Na Wojska Polskiego to nas przydzielili. To już była klasa licealna. Koło dużego kościoła. Ten rogowy nowy blok, który dobudowali teraz. To tam była kupa gruzu, ale wiadomo kościół, ludzie, procesja – przeszkadzało. To powiedzieli: „weźcie to zróbcie”. No więc położyli tor, taki na wózki. Przez ulicę Wojska Polskiego – nie było wówczas tam żadnego ruchu. I nad jeziorem, tam gdzie teraz jest pomnik. Tam domów nie było. I ten gruz tam wwalili. A jak za dużo było, to później do jeziora. W końcu wyszło, że dokopali się do piwnic. No tam paru u nas było takich, że i wagon by przewrócili. Starsi byli i zdrowi. I wzięli łom, przebili dziurę, patrzą – do piwnicy wpadli. Patrzą – pusta. Nie było jak czym zaświecić. Wzięli taki długi proch zapalili, powrzucali do piwnicy, bo bali się. Patrzą – skrzynie stoją. Otworzyli te skrzynie, a tam pistolety muzealne i mówią, że to muzeum. Pistolety, ryby piły, część ekspozycji zoologicznych, jakieś statuetki, no trudno mi powiedzieć. Część trafiło do szkół.

Matura 1951

Ksiądz Kącki powiedział, już nie było już religii, idźcie do kościoła, z czego ja mszę zrobię. Ale nam kazali nosić czerwone krawaty do matury. Zielony strój to ZMP. I wszyscy wkładali, inaczej matury by nie dostali. I szliśmy z kałamarzem, z piórem, bo nie było żadnych długopisów. I nawet papier brało się w rurkę i szło się do kościoła. Także to nie były takie czasy maturalne, to był rok 1951. Była bardzo piętnowana religia.

Represje władz komunistycznych

Kończyliśmy odgruzowywać plac przed ogólniakiem. Tam już zostało niewiele, tylko takie olbrzymie kamienie. Nikt ich nie dał rady ruszyć, a plac plac miał być na 1 maja gotowy. Tam zawsze zbiórki się odprawiały. Każda uroczystość – 1 maja, 22 lipiec i rocznica rewolucji październikowej i rewolta w ‘56 roku była na tym placu. Chyba z trzydzieści osób stało nad tym kamieniem – i starszych, i młodszych. I przyszedł jeden chłopak z dziesiątej klasy – on był pierwszym chyba w Ełku, który nosił wąskie spodnie i miał kolorowe skarpetki w paski, bo jemu UNRA dała z Ameryki. Naprzeciwko, gdzie była szkoła muzyczna był Komitet Powiatowy PZPR. I on mówi „Ja wiem!”, a wszyscy „co?” Mówi tak: „my tu nic nie zrobimy”, tylko pokazał ręką na ten budynek i mówi „tych darmozjadów”, dosłownie, „trzeba tu sprowadzić i oni na trzy cztery nam ten kamień wytoczą”. Jak on to powiedział, przerwa się skończyła, naszego kolegi, tego co donosił nie ma na lekcji, ale na drugi dzień i tego drugiego nie było i jego nie widzieliśmy do końca matury. Dopiero po iluś latach czytam w prasie, że w Poznaniu jako artysta występuje. Dowiedziałem się, że trzy lata siedział. Dopiero w ‘57 roku go wypuścili. Za te słowa co powiedział.

Wymazanie portretu Stalina

Tu gdzie jest teraz Bank Rolny, to jest taka wnęka, to była większa. Tam było też kino, bo mieliśmy trzy kina. „Polonia”, kino wojskowe i jeszcze letnie, poniemieckie było. I przed nim były takie słupy poniemieckie za szkłem i tam reklamę się wstawiało. No ale wiadomo co tu reklamować, w tym czasie, pięćdziesiąte lata, no to trzeba Józefa Wisarionowicza Stalina wstawić. No wstawili tam wielki portret Stalina, drugi Marksa czy Engelsa. A nasi koledzy wtedy przyszli, nie wiem jakim cudem i cały ten portret wymazali, wiadomo czym. No i jakoś to się wydało no i ich wszystkich aresztowali. Tam było 12 osób czy ile. Wszyscy siedzieli na Śląsku gdzieś w więzieniu. To jeszcze dobrze, że nie powiesili, bo na ogół to rozstrzeliwali albo wieszali. Oni się przyznali, że to im nie odpowiada i to wszystko zamalowali.

Pierwsze nowe bloki w Ełku

Później już inne troszeczkę czasy były, już trochę tych gruzów mniej, więcej remontów robili. Pan Wyszczelski, który był chyba przewodniczącym Rady Miejskiej czy Powiatowej, w każdym bądź razie był na świeczniku. Na poziomie był człowiek, warszawiak. Wtedy Ełk należał do województwa białostockiego. I on się zdenerwował, pojechał tam i prawdopodobnie odpowiednio pięścią w stół i mówi” „co to jest? Wy sobie robicie, a w Ełku nic? Nic nie budujemy, żadnego budynku.” Bo naprawdę nic nie powstawało. Tylko tyle, że uprzątnięte było. A oni tak powiedzieli: „w Ełku macie drogi, macie gazownię, elektrownię, macie wodociągi”. Infrastruktura była niezniszczona, tylko te urządzenia były popsute. Ale dzięki fachowcom, którzy przyjechali na Ziemie Odzyskane, pierwsze ich kroki skierowane były na te zakłady. Woda była bardzo szybko, nie mówię, że w każdym domu, bo trzeba było łatać dziury wszędzie, gdzie były poprzerywane. Światło było, była elektrownia na miejscu. Gazownia sama produkowała gaz z węgla, koks był, no i gaz był ten inny. No i on tam bury narobił i, zawdzięczając jemu, pierwsze trzy bloki powstały na Armii Krajowej. To dzięki niemu i za jego kadencji.

Usługi w Ełku

W Ełku było bardzo dużo zakładów użyteczności publicznej. A więc byli fryzjerzy, krawcy, rymarze, Początkowo zakłady były prywatne, a później to przejęła spółdzielnia. Fryzjer słynny był na ulicy Armii Krajowej, na przeciwko Banku Rolnego. To właśnie w tym miejscu był pierwszy fryzjer z Warszawy. Bardzo solidny pan, wysoki, łysy i pamiętam były u niego portrety Engelsa, Marsa powieszone. To śmieli się niektórzy, mówili że, „a co to to reklama?”A on mówi – „tak, reklama, przed goleniem i po goleniu”. Krawców, szewców to było sporo, sporo zakładów. Wystarczająco, żeby zapewnić potrzeby mieszkańców.

Czas wolny w dawnym Ełku

Mieliśmy przystań nad jeziorem. To była przystań miejska, to KS „Mazur” miał. Druga była obok – bankowców, sklecona z desek, ale miała bardzo dużo kajaków i żaglówki na zewnątrz. Trzecia była „Spójni”, tam gdzie koryto rzeki wpada i PTTK tam był. I tam właściwie skupiało się takie życie sportowo-rekreacyjno-rozrywkowe. Zabawy były na tej przystani. A poza tym organizowano szukanie kwiatu paproci, jak zwykle na Jana, na tej obecnej naszej promenadzie. Ona oczywiście tak nie wyglądała, ale było zawsze bardzo dużo ludzi, bo przecież nie było tyle koncertów co teraz. No oprócz tego jeszcze były restauracje, trzy kina: „Zorza”, „Polonia”, był teatr wojskowy. I kino letnie, z tym że te letnie to było później zlikwidowane, bo było niepotrzebne.

Aktywność sportowa

W szkole uprawialiśmy piłkę ręczną – szczypiorniak. W ogólniaku był bardzo wysoko postawiony, Mieliśmy mistrza okręgu województwa białostockiego i chyba olsztyńskiego w sprincie. On szczególnie na dwieście metrów był niezastąpiony. Była bardzo dobra drużyna koszykówki – mistrzowska, i była też drużyna niezła w siatkówce. Tam parę razy do Białegostoku wyjeżdżali, kilka razy wygrali, kilka razy przegrali, i to było tyle. Uprawialiśmy także turystykę rowerową w zakładach pracy i w szkole. W szkole to z rowerami było trudniej, bo nie było rowerów, pomimo że to poniemieckie tereny, to Rosjanie wszystko wywieźli, ale później to w miarę potrzeb wszystko było. Natomiast później, jak powstawały zakłady, to każdy zakład garnął się, żeby założyć jakieś koło. I było to przeważnie PTTK, lub jakieś inne koło sportowe. Wtedy były bardzo aktywne takie koła sportowe „Mazura”, „Spójni”.

W Ełku były dwie drużyny piłki nożnej i wojskowa WKS – 62 pułku piechoty – wspaniała drużyna. Legię Warszawę nawet ściągała. I druga drużyna, trochę słabsza, ale też bardzo dobra – KS „Kolejarz”. Tam były jeszcze chyba i „Spójnia”, ale te dwie drużyny się liczyły na całe województwo białostockie, ówczesne olsztyńskie i inne. Boisko było tu gdzie gazownia, na tym poletku nad rzeczką. Tam tłumy ludzi przychodziły, bardzo dużo, nie było żadnych burd. Tylko okrzyki tego lub innego kibica. Całe Grajewo przyjeżdżało. Z Suwałk przyjeżdżali. Naprawdę była bardzo dobra drużyna „Mazura”.

Harcerstwo w Ełku

Harcerstwo było w pierwszych latach, a później to już nie. Było jedno harcerstwo. Hufiec był u wylotu, niemalże Mickiewicza, tam gdzie był taki budynek w kształcie litery „L” i taka latarnia stała. Nie tak dawno kazali zniszczyć tę latarnię i ten dom rozebrali. Tam była jedna z pierwszych drukarni w Ełku. No i hufiec właśnie tam miał swoje lokum. Było bardzo dużo harcerzy. Takim hufcowym to był Kukliński. My natomiast byliśmy przy kolei. To była „trzecia kolejowa drużyna wodna”. Dostaliśmy pontony z UNRA i z wojska, no i był bardzo duży pluton. Hufiec cały budynek zajmował, to był piętrowy duży budynek. A my, jako trzeci pluton, zajmowaliśmy dwa piętra budynku przy samym dworcu. Na parterze były magazyny łodzi, kajaków, pontonów, sprzętu. Na górze natomiast sale wykładowe. Każdy był wyposażony w plecak poniemiecki, z tym, że to był plecak prosty, wyłożony skórką. Wszyscy mieli jednakowe buty, jednakowe spodnie, po trzy cztery pary – UNRA dostarczała. To była pomoc amerykańska. Wszyscy mieli te menażki, manierki. Każdy miał pas z krzyżem harcerskim. Obozy były harcerskie organizowane. W Malinówce, jeździliśmy nawet i dalej, pod Olsztyn. Namioty zapewniało wojsko. Harcerze byli na zasadach przedwojennych. Modlitwa była odśpiewana, tak jak przed wojną.

Poczta po wojnie

Poczta była w tym samym miejscu. Listonosze byli, to oczywiście nie tyle co teraz, ale byli. Natomiast paczki w pierwszych latach rozwoziło się konno. Był taki buda, chyba koloru zielonego, jeśli się nie mylę. Były trąbki i napis „Poczta”. I on jechał, i rozwoził paczki, ale to w pierwszych latach powojennych było. No a potem tak normalnie było. Były listy, były znaczki, były wysyłki. Budynek ten sam co dziś, tylko zegar kursował ładnie, nie tak jak teraz.

Ełckie chlewki

Zaopatrzenie w mięso i inne produkty było o tyle ułatwione, że ludzie w większości hodowali sami. Nawet w mieście były bardzo częste takie wypadki. Były chlewiki poniemieckie, to każdy kury, świnie hodował. Mało że dla własnych potrzeb, ale był skup. Wieś musiała tam dać, a z miasta jak ktoś dał, to otwartymi rękami przyjmowali. I to nie było tak jak teraz, że świnka wyrosła miała 120 kilo, o to ona się nadaje. Wtedy to ona miała 200 lub 180 kilogramów i to była wtedy świnia. Wtedy jak szynka była to nie było chudego, to musiało być na trzy, cztery palce tłuszczu. A teraz to inna technika, inne wszystko.

Obecność polityki w szkole

Polityka była codziennie kilka razy. Przed rozpoczęciem lekcji, w trakcie lekcji i później. Były pogadanki, trzeba było tematy narzucane opracowywać i poruszać te tematy. Tematy podane były to oczywiście. Na przykład z „Trybuny Ludu” z broszur. I potem była dyskusja. Niezależnie od tego były tak zwane prasówki, nim lekcja się zaczęła, mówiło się co ciekawego w kraju się zdarzyło. Każdy wybierał, a to plan sześcioletni, a to wybudowali to i to, na przykład w Łodzi szwaczki podjęły zobowiązanie, że wykonają ponad plan to i to, tam drugi zaorze, trzeci to, czwarty tamto. Polityka była jednostronna. Trzeba było chwalić obecny rząd.

Niepoprawny język angielski

Pani Rychter znała jako tako język angielski, bo ona już zaczerpnęła na studiach. Wolna lekcja to język angielski przyjęli. Ona czytała „dzień dobry” po polsku i po angielsku i trzeba było powtarzać. I tam trochę ludzi się nauczyło. I to był rok, może niecały rok. Jeszcze przedtem, ja sam nawet otrzymałem wezwanie, myślałem, że to na policję. Mama mówi: „przyszła kartka jakaś”. Ja mówię: „to na policję”. Poszedłem tam. Czekam, patrzę, dwóch kolegów znajomych z tej samej klasy siedzi, ale nikt nic nie wie. Cywil wzywa, no i ja nie wiem, co im mówili, bo mi nie przekazali. Więc on przychodzi – „dzień dobry” – „dzień dobry”. „To jak tam nauka idzie?” – wiadomo o co tu chodzi, ale człowiek wtedy na tyle umysłu nie miał co teraz. I mówi ogródkami: „A jak tam nauka idzie”. „No idzie nieźle” – mówię. „A jak tam rosyjski?” „Rosyjski” – mówię – „ja nie mam trudności, bo ja pochodzę z tamtych terenów. Mi bardzo łatwo idzie. Czytankę jak jest, to mówię zanim inni się nauczą z Warszawy, to my na pamięć znamy”. A potem on mówi: „A ten angielski to tam ktoś wykłada u was?” No tak, mówię to pani ta i ta. „A po co wam ten angielski?” Dosłownie – „Po co? Przecież język rosyjski jeszcze rok, jeszcze dwa to zapanuje na całym świecie i wystarczy wam polski i rosyjski, będziecie panami sytuacji. Wszędzie już cały zachód, wszyscy już przejmują język rosyjski”. My mówimy – to przecież taki nakaz był, tak ujęto w programie nauczania i tak mamy. W końcu on mówi – „to dziękuję”. Ja wychodzę a on mnie znowu woła. Mówi: „żeby to ostatni raz było wejście na ten język angielski. Więcej nie chce słyszeć, żebyś chodził na język angielski”. Później pani Rychter nam zaproponowała, żeby przyjść na angielski do niej, do domu. Mieszkała koło wieży ciśnień. Ale tak jakoś się złożyło, że nam wyznaczyła przykładowo piętnastego, a innych wcześniej. I tamci się zgodzili i poszli. I taki jeden mówi: „słuchajcie, wy nie idźcie już na ten angielski. Tam już przed domem stoją i wyłapują. No i taka to była nauka języka angielskiego. Czy innych języków. Tylko rosyjski i polski był.

Święto 1 Maja

Jak już później plac był uwolniony od gruzu przed ogólniakiem to całe miasto się zbierało na pierwszomajowe pochody. Oczywiście już było w późniejszych czasach, kiedy otwarto dużo zakładów, ludzie ledwo się mieścili. Jak nam wypadało to dwóch niosło transparent, a szturmówek to chyba po pięć, po sześć na jednego wypadało. Tam nikt nie liczył. No i jak to nieść? Nie było jak. A tam był budynek, gdzie teraz była szkoła muzyczna, tam obok. Był tam plac ogrodzony wysokim poniemieckim parkanem. I były tam takie wrota, duże, uchylone trochę. Jak pochód pierwszomajowy wychodził z placu to czasami zahaczał na chodnik. I wszystko szło na Wojska Polskiego, a potem Armii Krajowej. Trybuny były tam, gdzie pomnik Kajki, gdzie była orkiestra. A rozwiązanie było koło dworca. Transparentów było sporo i szturmówek także. Z hasłami: „Precz z Jugosławią”, „Tito – oprawca!”, „Syjoniści tam”. Każdemu wręczyli i każdy niósł. To my, kiedy wchodziliśmy, patrzymy, a te wrota są odsłonięte. Patrzymy, a tam już taki stos szturmówek.

To było bardzo uroczyście, jeżeli chodzi o tłumy. Były nawet listy obecności w zakładach pracy, a w szkołach to każdy poznał, kto idzie. Obecność obowiązkowa. I jak towarzystwo przeszło to wtedy były samochody z kiełbasami, z bułkami, które trudno było dostać w sklepach. I to wszystko można było kupić, a później to leżało. Starsi popili się, medale dzwoniły na chodnikach. Nie mówię, że wszyscy. Młodzież nie piła. Później już te trasy były trochę mniejsze, ale też szły Armii Krajowej przeważnie. No i oczywiście zawody sportowe jak zwykle były, kino, teatr, akademie tam inne były.

Kino Polonia

Tu gdzie było kino „Polonia” to nie było kina, a to była poniemiecka sala. To była bardzo ładna sala, ogrzewana gazowo, miała kaloryfery na gaz, no i tam też były balkony. I po wojnie wykorzystywane to było na różnego rodzaju akademie. Akademie wystawiane były przez ludzi, o kształceniu których w ogóle nie mówmy.

Ludność autochtoniczna

Mazurów w Ełku prawie nie było, początkowo jak do Ełku przyjechaliśmy to było trochę rdzennych Mazurów. A później na wsi trochę więcej było. Ale później to tak ich nękali, bo mówili, że to Niemcy, bo zaciągali po niemiecku.

Wycieczka z zapasami z UNRY

Wycieczki organizowane były ze szkół do stolicy. Na przykład ksiądz Kącki był niezastąpiony. To on w ‘46 czy ‘47 roku zorganizował wycieczkę. To jest nie do pomyślenia, bo pociągi osobowe były nieliczne, wszystko towarowe. To on zorganizował wycieczkę szkoły podstawowej, kilku klas, do Wieliczki, do Krakowa, do Warszawy. Oczywiście jeden wagon był osobowy dla nauczycieli, dla opiekunów, a my w towarowych jechaliśmy. Jedzenie było zaopatrzone z UNRY, konserwy i wszystko.

Tran i opieka medyczna

Opieka lekarska była, ale nie tak jak teraz. Lekarz był, przeglądy były, kto chory, bo to wielu z Rosji. Wtedy był przymus, na dużej przerwie i czy pan chciał, czy nie to pan musiał jeść obiad. No i oprócz tego każdy musiał codziennie wypić łyżkę tranu. Tran był w takich butlach ze Szwecji, oryginalny. Nie jakaś tam podróbka. Każdy w kolejkę się ustawiał, miał łyżkę i wypijał. I jak już piło się tran to trzeba było kawałek chleba z solą wziąć i zagryźć. Na stu uczniów to było z trzydziestu, którzy w ogóle no nie mogli wąchać, na wymioty ich brało. No ale ich zmuszali, to oni się zdobyli na taki pomysł, że nieraz mówią: „słuchaj, idź za mnie wypij tego tranu”. „To dobra” – mówi – „A co dasz?” A mówi: „Mam takie fajne, znalazłem” – na przykład na znaczki wymienialiśmy. „Masz znaczki” – „mam” – „no to dawaj. Ile łyżek?” – „Trzy łyżki” – „Dawaj” – mówi.

Wymiana w PRL

Dzwoni z PGR-u jednego czy drugiego, słuchajcie, dajcie nam stoisko. A wiedzieli, że jak daje się stoisko, to na tym stoisku handlowym jest czego dusza zapragnie, nawet wedlowskie wyroby, których nie można było nigdzie dostać. I mówi tak – „wykonaliśmy plan 300%, ludzie chcą coś kupić, pieniądze wypłacili, przyślijcie nam towary. A my nie mieliśmy, ale dzwonimy do Białegostoku, mówimy, że zaprzyjaźniony PGR, proszę nam przysłać towary. Oni dwa „Stary” nam przysłali towarów. Wszystko dali. Proszki pamiętam „Omo”. No i tam daliśmy. A wpierw zasada była – przemówienie – potem nakaz, co mają robić, a dopiero później handel. Ale nim on skończył te przemówienie to już tam pół towaru nie było, wszystko rozkupione. I każdy zadowolony był. Dyrektor mówi, słuchajcie wy tyle tutaj daliście, co ja wam dam?. A my mówimy – my jesteśmy zadowoleni, że byliśmy tutaj. To po pół litra każdemu dał, bo co mógł dać, pieniędzy to raczej nie stosowali, ale później wypłacili premie. To konkretnie była Lega. I oni mieli hodowlę świń, a wtedy hodowla świń to 120 kilogramów i już do rzeźni. To on mówi, wiecie co, ja mam chyba ze 100, 200 sztuk takich małych świnek. Mówi – weźcie po 2 sztuki. Ot sobie w wannie potrzymacie – mówi. I my mu mówimy – dobrze to weźmiemy, ale to co my będziemy, a takie małe piszczące, co z nimi robić, to naszym kierowcom, oni mieli rodziny na wsi, to im porozdawaliśmy i oni mieli. I on tak się rehabilitował tym.

Stan wojenny

Z chwilą, kiedy nastała „Solidarność”, to w zakładach pracy większość, wszyscy prawie należeli,gremialnie się wpisywali. Pomoce były zaraz, kremy „Nivea”. Tym biedniejszym dawali, bo to wielodzietne rodziny, a i bogaty dostawał. Wszyscy byli uradowani. W zasadzie założenia były wspaniałe. Ale później stan wojenny nastał. Z punktu widzenia rządzących to musiał, ale z punktu widzenia naszego, to nie. I to hańba wielka i wstyd, bo to rodak przeciwko rodakowi występował. W czasie stanu wojennego mieliśmy w pracy glejt. Można było zaopatrywać kluby wiejskie na terenie całego województwa suwalskiego. Tu było prawie 700 klubów. W Żytkiejmach, tam gdzie jest zaraz granica, to mieliśmy swój klub. Dosłownie granica i szosa była rozkopana szeroko, że nikt nie mógł przejechać. Po naszej stronie słupy biało-czerwone i zaraz rosyjskie. I dalej krzaki. Tam nic dalej nic nie wiadomo. U nich żadnego domu nie ma, wszystko rozebrane było w promieniu iluś kilometrów. Kiedyś przyjeżdżamy, załatwiamy sprawę I kierowca mówi: „pójdę bzu narwę trochę”. Przyszedł, przyniósł taki ładny bez i odjeżdżamy. My odjeżdżamy, harcerze przychodzą i mówią:

  • „Proszę pana, pan jest proszony tam, poczeka pan trochę” – do kierowcy. Przychodzi Ruski, przychodzi Polak pogranicznik, ale oficerowie i mówią:
  • „Pana dokumenty”. On nie wie o co chodzi, podaje. Oficer mówi:
  • „Proszę pana, skąd pan ma ten bez”
  • „Tu rośnie, pełno krzaków” – odpowiada. Oficer pyta:
  • „Gdzie? – po tej stronie szlabanu, czy po tamtej?” On odpowiada:
  • „No po tamtej, tam trochę dalej, ale to jest przed mówi, granica jest tutaj”.
  • „Wie pan co panu grozi? I pan jest kierowcą?”

I oni coś zanotowali. I jego puścili, ale wyjeżdżając patrzymy, zawsze tam jeździliśmy co tydzień, patrzymy szosa jest wyrównana, na tej szosie położone są stalowe, to są specjalne saperskie do pokonywania zapór, na szerokość to tak, czołg przejedzie. Dalej to samo. My patrzymy tylko lufy, lufy, lufy w tych krzakach i w tych lufach gałęzie powtykane. A ten mówi, „kurcze panie, toż to stan wojenny jest, zapomniałem”. Jak ujechaliśmy to z tyłu cały czas gazik jechał za nami, a w nim cały czas oficer siedział nasz i Rosjan dwóch. Potem oni nas zgubili i myśmy pojechali dalej. On przyjeżdża do biura, tutaj na Mickiewicza, a już nasz dyżurny do niego mówi, „pan ma natychmiast zgłosić się na milicję. Już cynk dali i proszę pana go ukarali mandatem 1000 czy 2000 złotych. Za to że było stan wojenny.

Dzisiejszy Ełk – zmiany

Ełk to bardzo miłe i sympatyczne miasto. Kto nie przyjedzie to mówi: „ale macie wygodę”. Od razu wchodzi na jezioro, ale jeszcze teraz ta promenada jaka piękna. Porównując do tego co było kiedyś, to są różnice, jakby porównać „Syrenkę” do najnowszego „BMW”. Owszem, piękno było i zieleni było więcej, bo teraz powycinane są drzewa. Ale co to za miasto było? Bagno było, tutaj za prezydium to już nie dało się przejść suchą nogą. Bo mało to nie była równa droga, to były wertepy, glinianki, coś okropnego. I tak jedynie Zatorze tętniło życiem. Teraz Ełk, to odnowione ulice Wojska Polskiego, Mickiewicza, nowe oświetlenia, domy odrestaurowane. Promenada jest super. Zmiany są kolosalne nowe osiedla, uczelnie wyższe, przecież kiedyś nikt nie myślał o tym, żeby szkołę jakąś zrobić. I boiska już mają „Orliki”.

Cmentarz ełcki po wojnie

Ełcki cmentarz poniemiecki był niewielki w porównaniu z tym co teraz jest. Był tylko na tej części, gdzie jest główna brama. I było bardzo dużo pomników, to znaczy nie pomników a kapliczek takich jak można zobaczyć, gdy się wchodzi na cmentarz po lewej stronie. Jest tam taka kapliczka. To takich kapliczek tu było ze dwadzieścia, może i więcej. Wzdłuż tej alei i potem w prawo. Tu byli pochowani znani ludzie, oni mieli swoje rodzinne grobowce. Ale te pomniki były zniszczone, niestety, przez naszych też. Ale Rosjanie też nie pozostawali w tyle za tym. Bo oni myśleli, że tam wielkie skarby są, więc rozbijali, bo wejście wiadomo zamknięte, to niełatwo otworzyć, a dalej to się otwierało. Wchodzili, wyjmowali i nawet szczątki były porozrzucane. Ale jeszcze długie lata te kaplice stały, rzeźbione były, naprawdę ładne. No ale, niestety, teraz tylko ta jedna jest.

Ekshumacja żołnierzy Armii Czerwonej

Pamiętam jak kiedyś nastąpiła strzelanina jakaś między tymi rosyjskimi żołnierzami, czy jeszcze kimś, czy naszymi może, nie wiem. Ja tylko pamiętam jak pochowano tych Rosjan. Ich było sześciu czy siedmiu i ich pochowali uroczyście przy szkole mechanicznej, gdzie jest teraz hala sportowa. Przed halą sportową olbrzymi dąb rósł. I oni pochowali ich u podnóża tego dębu. To część była szeregowych, ale widocznie jeden czy dwóch to byli może i oficerowie, może sierżanci jacyś wyżsi. To tamtych pochowali w szynelach, ale tych to w trumnach, które przywieźli z cmentarza, poniemieckie. I te trumny były z gipsu, takie trwałe, dość duże. I tam chyba na dwóch, czy na trzech nazwiska były i gwiazdy, wszędzie tam „pagibli” w wojnie „Sowietskawo Sojuza”. Ich ekshumacja nastąpiła w roku czterdziestym siódmym czy ósmym, no w każdym razie po paru latach. I wtedy dzieciarnia, tak jak u nas ze szkoły przybiegła, bo powiedzieli: „Rusków wykopują”. I myśmy polecieli. Tam było ogrodzone. I wojskowi, cywile jacyś tam stali, i ich wydobywano. I między innymi ja właśnie widziałem, że jeden czy dwóch było właśnie w takiej trumnie. Takiej oryginalnej, ale ich wszystkich tam powyjmowano i ich zawieziono na cmentarz i tam pochowani są.