Życie codzienne

Fragmenty do czytania

Relacja Jerzego Chodkiewicza o pracy w Miejskim Przedsiębiorstwie Remontowo – Budowlanym:

Ja, niestety, przez pół roku chodziłem od instytucji do instytucji. I roboty znaleźć nie mogłem. W końcu też przez znajomość tego w MPRB w Ełku. To było Miejskie Przedsiębiorstwo Remontowo – Budowlane. Mieściło się na Kościuszki na vis a vis Chopina. To teraz już tam bloki stoją. I w tym MPRB, mieli też kilka koni, wozy, bo o samochodach się nie śniło jeszcze w tym czasie. Materiały, cegły, żwir się dowoziło na budowę tymi wozami. na Tam byłem referentem, kierownikiem transportu. Miałem, miałem kilku wozaków do dyspozycji no i rozdzielałem, gdzie co zawieźć, gdzie dowieźć. No i tak się zaczęła moja pierwsza praca wtedy.

Władysława Jankowska mówi o warunkach mieszkaniowych w Ełku:

Kiedy się przeprowadziłam do Ełku warunki były marne, mieszkań nie było. Takie były wszędzie warunki, że niech Pan Bóg broni. Mieszkań nie było w ogóle. Zaczęli budować, parę lat później, jak spółdzielnia nastała. To wtenczas trochę się zwiększyło. No to można było w zakładzie pracy złożyć o pożyczkę. Jak ja bym wzięła pożyczkę na mieszkanie – siedem tysięcy – to resztę zakład dopłacał i ja dostawałam już mieszkanie. Ale ja tak nie zrobiłam. Dzieci się uczyły to ja nie mogłam pozwolić sobie, żeby wziąć pożyczkę. Mieszkaliśmy u męża rodziny, to tam mały kąt był. To i teściowa mieszkała, i trzech braci, i ja miałam dzieci, i tamci mieli dzieci. Było ciężko, później męża nie było jakiś czas. Dwa lata prawie nie było. To ja z dziećmi mieszkałam, to jeden był u moich rodziców, a drugi ze mną był.

Władysława Jankowska wspomina ełcki rynek:

Jak już tak się wszystko ustabilizowało, to na rynku wszystkiego było w bród. W sklepach to za bardzo nie było. Nie wiem czemu nie było. Bardzo mało w sklepach, ale tak na rynku to było. I mięsa, i serów, i jajek, i owoce, wszystkiego, wszystkiego w bród było

Władysława Jankowska wspomina kartki w latach PRL-u:

Były czasy lepsze, były czasy gorsze. Brakowało wszystkiego, w sklepach mięsa brakowało. Cukier to już później na kartki był. Jakoś tak się kryzys robił, to na kartki, masło na kartki, wszystko na kartki. To ten kto miał cięższą pracę, to dostawał większe kartki, a kto miał lżejszą, to mniej. Oszukiwały ekspedientki jak mogły.

Tran i opieka medyczna we wspomnieniach Jarosława Kamińskiego:

Opieka lekarska była, ale nie tak jak teraz. Lekarz był, przeglądy były, kto chory, bo to wielu z Rosji. Wtedy był przymus, na dużej przerwie i czy pan chciał, czy nie to pan musiał jeść obiad. No i oprócz tego każdy musiał codziennie wypić łyżkę tranu. Tran był w takich butlach ze Szwecji, oryginalny. Nie jakaś tam podróbka. Każdy w kolejkę się ustawiał, miał łyżkę i wypijał. I jak już piło się tran to trzeba było kawałek chleba z solą wziąć i zagryźć. Na stu uczniów to było z trzydziestu, którzy w ogóle no nie mogli wąchać, na wymioty ich brało. No ale ich zmuszali, to oni się zdobyli na taki pomysł, że nieraz mówią: „słuchaj, idź za mnie wypij tego tranu”. „To dobra” – mówi – „A co dasz?” A mówi: „Mam takie fajne, znalazłem” – na przykład na znaczki wymienialiśmy. „Masz znaczki” – „mam” – „no to dawaj. Ile łyżek?” – „Trzy łyżki” – „Dawaj” – mówi.