Stan wojenny w Ełku

Fragmenty do czytania

Władysława Jankowska stan wojenny:

U mnie wówczas był brat niewidomy. Przyjechał na niedzielę. A to z soboty na niedzielę zrobili, Jaruzelski ogłosił stan wojenny. On się bał, jak on dojedzie do Suwałk. No ale jakoś się tam udało. Jeden z moich synów był w Olsztynie, już na studiach. Od października tam poszedł, a w grudniu stan wojenny ogłosili. Nie było nic w sklepach, w akademiku nie mieli też za bardzo co jeść. Zawieźć trzeba było, on nie mógł przyjechać, bo musiał mieć zezwolenie. To ja z Urzędu Miasta dostałam zezwolenie, od prezydenta. I miałam przepustkę do Olsztyna. Przygotowałam kurczaka, uszykowałam jedzenia. Torbę jedną swoich słoików narobiłam, drugą tych kupnych. Co mogłam to w dwie torby załadowałam i pojechałam do Olsztyna. Syn na mnie czekał na dworcu i pomógł mi się zabrać. I pojechaliśmy za Olsztyn, dwa przystanki jeszcze, bo on mieszkał prywatnie. Jak torbę otworzyłam, to on kurczaka wyjął, posiedział parę minut i zjadł całego. Później zajechaliśmy do Olsztyna i on zaszedł do akademika, bo na obiady tam chodził. I zamówił te obiady dla nas. To kapuśniak to taki był kwaśny, że aż usta wykręcało. My taki ten kapuśniak bez niczego zjedliśmy. I później nam dali kaszy manny z sosem. I on mówi, „po tym kurczaku to mogę i tej kaszy zjeść”.

Stan wojenny we wspomnieniach Jarosława Kamińskiego:

Z chwilą, kiedy nastała „Solidarność”, to w zakładach pracy większość, wszyscy prawie należeli,gremialnie się wpisywali. Pomoce były zaraz, kremy „Nivea”. Tym biedniejszym dawali, bo to wielodzietne rodziny, a i bogaty dostawał. Wszyscy byli uradowani. W zasadzie założenia były wspaniałe. Ale później stan wojenny nastał. Z punktu widzenia rządzących to musiał, ale z punktu widzenia naszego, to nie. I to hańba wielka i wstyd, bo to rodak przeciwko rodakowi występował. W czasie stanu wojennego mieliśmy w pracy glejt. Można było zaopatrywać kluby wiejskie na terenie całego województwa suwalskiego. Tu było prawie 700 klubów. W Żytkiejmach, tam gdzie jest zaraz granica, to mieliśmy swój klub. Dosłownie granica i szosa była rozkopana szeroko, że nikt nie mógł przejechać. Po naszej stronie słupy biało-czerwone i zaraz rosyjskie. I dalej krzaki. Tam nic dalej nic nie wiadomo. U nich żadnego domu nie ma, wszystko rozebrane było w promieniu iluś kilometrów. Kiedyś przyjeżdżamy, załatwiamy sprawę I kierowca mówi: „pójdę bzu narwę trochę”. Przyszedł, przyniósł taki ładny bez i odjeżdżamy. My odjeżdżamy, harcerze przychodzą i mówią:

  • „Proszę pana, pan jest proszony tam, poczeka pan trochę” – do kierowcy. Przychodzi Ruski, przychodzi Polak pogranicznik, ale oficerowie i mówią:
  • „Pana dokumenty”. On nie wie o co chodzi, podaje. Oficer mówi:
  • „Proszę pana, skąd pan ma ten bez”
  • „Tu rośnie, pełno krzaków” – odpowiada. Oficer pyta:
  • „Gdzie? – po tej stronie szlabanu, czy po tamtej?” On odpowiada:
  • „No po tamtej, tam trochę dalej, ale to jest przed mówi, granica jest tutaj”.
  • „Wie pan co panu grozi? I pan jest kierowcą?”

I oni coś zanotowali. I jego puścili, ale wyjeżdżając patrzymy, zawsze tam jeździliśmy co tydzień, patrzymy szosa jest wyrównana, na tej szosie położone są stalowe, to są specjalne saperskie do pokonywania zapór, na szerokość to tak, czołg przejedzie. Dalej to samo. My patrzymy tylko lufy, lufy, lufy w tych krzakach i w tych lufach gałęzie powtykane. A ten mówi, „kurcze panie, toż to stan wojenny jest, zapomniałem”. Jak ujechaliśmy to z tyłu cały czas gazik jechał za nami, a w nim cały czas oficer siedział nasz i Rosjan dwóch. Potem oni nas zgubili i myśmy pojechali dalej. On przyjeżdża do biura, tutaj na Mickiewicza, a już nasz dyżurny do niego mówi, „pan ma natychmiast zgłosić się na milicję. Już cynk dali i proszę pana go ukarali mandatem 1000 czy 2000 złotych. Za to że było stan wojenny.