Powojenne ruiny, szabrownictwo i odgruzowywanie miasta

Fragmenty do czytania

Relacja Bohdana Iglickiego:

Oficjalnie się mówi, że tutaj [w Ełku] wojska radzieckie niszczyły, podpalały i tak dalej. Owszem, ale kupę budynków. Mieszkałem na Słowackiego, przy Kościuszki, koło nas były jeszcze dwa budynki. Podejrzewam, że te budynki, bo tam chodziliśmy to one były puste. Na jednym piętrze wypalone mieszkanie trochę, to znaczy na środku jakby ktoś zapalił ognisko. No i się spaliło, trochę okopcone. I to już moim zdaniem nie byli Rosjanie, Sowieci. W następnym to samo. Tylko, że było hasło – Cały naród buduje swoją stolicę. Cegła dla Warszawy. I wystarczyło, że tutaj byli, nie wiem skąd wozacy, koń, furmanka i dostawało się o takie zezwolenie na rozbiórkę, bo budynek spalony. I to nie była prawda całkowicie, bo mówię, wystarczyło to jedno mieszkanko, jeden pokój w zasadzie odremontować trochę i byłaby kamienica. A tak to dostawali zezwolenie, rozbierali, ładowali cegłę i na dworzec. Na tym zarabiali, cegły gdzieś tam szły poza Ełk też. Także nasi też bez winy nie są. Oczywiście było kupę na Wojska Polskiego w kierunku wieży ciśnień po prawej stronie, teraz tam bloki stoją. Były takie jednorodzinne domki. No niektóre z nich były budowane, to były słoma, glina ze słomą i tam tylko te rusztowania takie drewniane.

Relacja Jerzego Chodkiewicza o działaniach Armii Czerwonej w Ełku:

Ełk po okresie powojennym wyglądał był w stanie opłakanym. Po działaniach wojennych niewiele było zniszczeń. Ale potem, jak bajcy tutaj weszli, a to była zima i który trochę zmarzł rozpalał ognisko w chałupie i się grzał. Oni nie mogli przeżyć, że mają zostawić to Polakom. Woleli spalić, żeby nikt z tego nie korzystał. Większość budynków, które zostały popalone, zniszczone, to było właśnie dzięki naszym sojusznikom. Przecież tutaj od Rydza w tej chwili na Armii Krajowej aż do dworca, cały ten chodnik po prawej stronie był zastawiony meblami, szafami, tapczanami, motorami, silnikami, rowerami. I to wszystko Ruscy ładowali na pociągi i wywozili do siebie. Szaber był niesamowity. Początkowo z Emilii Plater żeśmy chodzili aż pod Regielnicę, pod Regiel, bo tam była taka polana. A ponieważ Ruscy pędzili stada krów poniemieckich do granicy to na tej polanie był taki popas, przystanek. To chodziliśmy tam doić krowy, żeby mleko mieć. Stado liczyło 40- 50 sztuk, no to oni i tak tego nie zużyli, te krowy były zapuszczone, a my mieliśmy korzyść, bo mieliśmy mleko.

Relacja Jarosława Kamińskiego o sytuacji na ulicach Ełku w 1945 roku:

Kiedy dotarłem do Ełku w 1945 roku nie wiem jaki był wówczas miesiąc, w każdym bądź razie było bardzo gorąco, ciepło, pełno liści na ulicach. Strzelanina wszędzie i jak dziś pamiętam, dworzec był spalony. I to nieprawda, że cały Ełk był od razu spalony. Przy dużym kościele, gdzie jest teraz szkoła mechaniczna to tam pocisk spadł. Bo kilka pięter było zawalone. Jedynka, dwójka czerwona była splądrowana, ale o spaleniźnie nie można było mówić, bo tam tylko dach był spalony. No i pełno papierów, dokumentów, wszystkiego. To na Wojska Polskiego też była niespalona. Tam gdzie delikatesy teraz są małe, to część dachu była zwalona. I rogowy budynek koło dużego kościoła cały płonął. Ale to podpalone było. Nasze samochody jeździły szukać kamandira w Ełku. Na Armii Krajowej tam gdzie w tej chwili są te trzy bloki nowe, jadąc do stacji, po prawej stronie. To tych trzech bloków nie było, były piękne kamienice dziewiętnastowieczne. I tam w podwórku były takie domki z czerwonej cegły. One dłuższy czas stały, w tej chwili tam kioski są, bliżej koszar. Tam był jeden z kamandirów. My się strasznie baliśmy, siedzieliśmy w samochodach, ale zawsze tam coś niecoś widziało się. No i nas podejrzeli i zaczęli częstować tuszonką. Żeśmy sobie pojedli, a oni wojsko coś załatwiło.
Prezydium też było zajęte i mleczarnia. W mleczarni jeszcze zupełnie na chodzie były pasy transmisyjne, z baniakami na mleko, tylko puste. I tam Rosjanie stali i z „pancerek” strzelali do bramy mleczarni. A obok ten budynek co jest cały, to tam też Rosjanie byli i meble wynosili. W ogóle z całego Ełku meble zwozili i układali, jak jest ten skwer kolejowy, to powyżej parku jest rampa. To ta rampa od początku do wyjścia, to było gdzieś dwa no może mylę się, dwa trzy metry wszystko było założone meblami. I pianina, i fortepiany, i kredensy, i rowery, i co tylko chcąc. W prezydium pamiętam na schodach siedzieli i grali. A wewnątrz karabiny stały, pełno siana, ogień i grzeli sobie tam jedzenie, wewnątrz budynku.

Relacja Jarosława Kamińskiego o pierwszych ełckich kolejarzach (wycinek z 1945 roku):

Kolejarze byli jednymi z pierwszych osadników, którzy tu przyjechali. Przeważnie pochodzili z Warszawy, z Suwałk, z Białegostoku. Miałem bardzo dużo kolegów w liceum, to właśnie ich synowie byli. I oni, tak szczerze mówiąc, uratowali ulicę Moniuszki, te wille, bo oni tam przeważnie mieszkali. Oni przeważnie chorągiewki wywieszali biało czerwone, zabijali okna, pomimo tego czy tam były szyby, czy nie, dechami i jeden drugiego pilnowali, bo podpalali. Potem część ich zamieszkała na ulicy Gdańskiej, na Zatorzu. Tam było bardzo dużo kolejarzy, zaznaczam. Tu mieli na gotowe mieszkanie. Nawet były umeblowane, a jeżeli nie to poszli do Rosjan, za wódkę kupili, ustawili rano, a pod wieczór Rosjanin z pistoletem przyszedł i oddaj to trofiejne i musieli zabrać.

Relacja Jarosława Kamińskiego o ruinach w Ełku i rozbiórce kamienic na cegłę, która wysyłana była m.in. na odbudowę Warszawy:

Na ulicy dawnej Armii Czerwonej po prawej takie piękne kamienice były – wszystko poszło z dymem. Na Wojska Polskiego trochę mniej, ale też były straszne zniszczenia. I, gdyby w 1946 roku ktoś się znalazł mądry i to zabezpieczył, to byśmy wszystkie te budynki mieli odzyskane. Była taka firma państwa Skaryszewskich. Oni akurat mieszkali tam, gdzie my mieszkaliśmy na Szopena, ówczesne 3, to na przeciwko dzisiejszej policji. Tamten domek był niesplądrowany, bo właśnie oni mieszkali i wielu innych. Żeśmy tam mieszkali na pierwszym piętrze, a oni wyżej. I ta firma cwaniaków z Warszawy zajmowała rozbiórką wszystkich domów, które były wypalone. Wybierali cegłę, ładowali na wagony i „cały naród buduje stolicę”. Wywozili do Warszawy. A później budowali szpital w Augustowie z tej naszej cegły. Bruk, kostka… wszędzie była i jeszcze były zapasy, to wszystko w Polskę wywozili – do Białegostoku i wyłożona była tą kostką ulica Lipowa. Ta firma prosperowała parę lat. I wynik był taki, że po wielu domach nic nie zostało, cegła była szybko rozbierana i koniec. Ale władza już się zawiązywała i patrzą, że tutaj coś nie tego. Bo to prywaciarze byli. I w tym czasie patrzą, że piękny budynek szkoły numer 1 i 2. Kolorowy, czerwony. I myślą – „ale będzie cegła”. Ale jak zaczęli rozbierać, tam nawet od wewnątrz były ślady, to ta cegła już pękała, bo ona miała takie spoiwo, że nie dało rady. I to całe szczęście to ustało.

Relacja Jarosława Kamińskiego o powojennym szabrze:

Bardzo dużo przyjeżdżało tak zwanych szabrowników. To są ludzie, ja im się też nie dziwię. My sami chodziliśmy po domach. To oni przyjeżdżali z Suwałk, z Augustowa, z Grajewa wozami, bo tam samochodów nie było. Też za wódkę ich przepuszczano. Oni tu brali meble, to co można było pozyskać dla siebie, a część zamieszkiwała tu, ale światła nie było, pomimo że elektrownia była. Ale przecież niektóre takie piękne domy były, dywany były, firanki w oknach, jeszcze kwiaty. Ogródki były, masę ogródków było nad jeziorem, zieleni masę. Było bardzo ładne miasto i dalej zostało, pomimo że było spalone, bo takie położenie miało.

Odgruzowywanie miasta wspomina Jarosław Kamiński:

Czy szkoła podstawowa, czy ogólniak, czy człowiek pracujący, czy nie – wszyscy byli równi. Powiedziano „przyjść na godzinę 16.00, odgruzowywać plac przed liceum czerwonym”. Godzina 16.00 – nie brakowało nikogo, wszyscy przychodzili i odgruzowywali. Polegało to na tym, że wybierało się te cegły, gruz, na samochody, na taczki, i gdzie jakiś dołek to zasypywano. Na Wojska Polskiego to nas przydzielili. To już była klasa licealna. Koło dużego kościoła. Ten rogowy nowy blok, który dobudowali teraz. To tam była kupa gruzu, ale wiadomo kościół, ludzie, procesja – przeszkadzało. To powiedzieli: „weźcie to zróbcie”. No więc położyli tor, taki na wózki. Przez ulicę Wojska Polskiego – nie było wówczas tam żadnego ruchu. I nad jeziorem, tam gdzie teraz jest pomnik. Tam domów nie było. I ten gruz tam wwalili. A jak za dużo było, to później do jeziora. W końcu wyszło, że dokopali się do piwnic. No tam paru u nas było takich, że i wagon by przewrócili. Starsi byli i zdrowi. I wzięli łom, przebili dziurę, patrzą – do piwnicy wpadli. Patrzą – pusta. Nie było jak czym zaświecić. Wzięli taki długi proch zapalili, powrzucali do piwnicy, bo bali się. Patrzą – skrzynie stoją. Otworzyli te skrzynie, a tam pistolety muzealne i mówią, że to muzeum. Pistolety, ryby piły, część ekspozycji zoologicznych, jakieś statuetki, no trudno mi powiedzieć. Część trafiło do szkół.