Miejsca, których dziś już nie ma…

Fragmenty do czytania

Relacja Bohdana Iglickiego o przystani nad jeziorem:

Kiedy mieszkaliśmy [z rodzicami] na Słowackiego nie było jeszcze wody w wodociągach. Kąpaliśmy się w rzece. Chodziliśmy Żeromskiego do rzeki, tam był budynek, teraz już go nie ma. Były budynki, był pomościk, tam się schodziło, kąpaliśmy się w rzece rano, cała rodzinka leciała. No i te jezioro, piękne. Ja jeziora nie widziałem, Niemen owszem w Grodnie, ale jeziora jako takiego to nie widziałem. Była tam piękna przystań, po której nie ma już śladu. Przy moście, jak idzie się z Wojska Polskiego ulicą Zamkową, to po lewej stronie mostu . Tam jest taka uliczka, ona się chyba nazywa Cicha. Zaraz za Ełckim Centrum Kultury w dół, to właśnie ona wychodziła na tę przystań. To była piękna przystań, na palach taka. I w środku wpływało się czy łódką, czy motorówką. Były takie pomosty, kajaki były. Na górze były dechy, orkiestra, towarzystwo tańczyło sobie co wieczór. Niedużo tego towarzystwa było, ale jednak. To przejął, jak powstał już w czterdziestym szóstym, siódmym roku klub sportowy Kolejarz. To właśnie oni przejęli tę przystań. Ta przystań robiła na mnie duże wrażenie, tym bardziej, że tam były żaglówki, wtedy nikt nie pytał o żadne patenty. Czy masz? Czy nie? Jak się miało znajomego to się pożyczało żaglówkę i sobie żaglówką człowiek hulał. To było to, najmilsze wspomnienia. Takie pierwsze wrażenia z Ełku.

Relacja Jerzego Chodkiewicza o osiedlu przy Emilii Plater – Zydlung:

Następnie zamieszkaliśmy przy Emilii Plater, w tych domkach jednorodzinnych. Dawniej nazywało się to Zydlung. To taka dzielnica robotnicza – jednorodzinne domki. I dzisiaj jeszcze tam stoją. Na Emilii Plater 4. Tam był domek jednorodzinny, kawałek szopy przy tym, chlewek, ubikacja obok domu, w tym takim chlewku. No to tam żeśmy zamieszkali. Jak mieszkaliśmy na Emilii Plater mieliśmy kawałek działki, ogródka. Ojciec kilka inspektów założył. Się sadziło ziemniaczki, kawałek na buraczki, na sałatkę w inspektach. Mama hodowała zawsze świniaki, bo chlewek mieliśmy. Zawsze jednego dwa świniaczka. Z ogrodu było żarcie. No a chleb, to wiadomo, to już trzeba było kupić. I krówkę mięliśmy też taką czerwoną polskiej rasy. Przy tej całej hodowli były kury, i był kogut. No jak są kury to i musi być kogut.

Władysława Jankowska opowiada o pracy w ełckiej roszarni:

W roszarni zaczęłam pracować w pięćdziesiątym dziewiątym roku. Pracowałam dwadzieścia cztery lata, do emerytury. Na sali przy maszynie tyle i tyle osób miało być, i tyle było. W następnej też to samo. Każda z pracownic miała swoje zajęcie. Jak maszyna szła, jak len ziarnisty był, to go omłócić trzeba było. W maszynie połowa zębów była długa i grubsza, a druga połowa miała drobniejsze. No i te większe zęby rozczesywały, a te dalej młóciły. Jak te zrywały główki, to pod maszyną gromady się robiły. To trzeba było wygrabić, wyczyścić i do skrzyni ładować szuflą i zawieźć na gromadę. Cztery kobiety wiązały, a do maszyny podawała piąta. Szósta rozcinała. Siódma na stół kładła snopki, żeby podsuwać pod rękę. I ta co przy stole była, rozwiązywała, to musiała pomóc też, od czasu do czasu wygrabić tę słomę, żeby się nie plątało dalej. Główki do takiej maszyny się wiozło. I tam puszczali i już czyściło te główki. I druga maszyna, następna, bo trzy maszyny stało. Później trochę chcieli urozmaicić. To oni podali pas pod maszynę, zrobili taki kanał. I tam to wyciągało te główki. Ale to było nie bardzo pożyteczne. Trzeba było spod maszyny te główki wyciągać i w skrzynię wsypywać, i wywozić na środek hali. Wysypać tam i przyjść szybko czyścić. Następna osoba na podwórku, odziarnioną słomę sortowała. Każdy gatunek słomy trzeba było na inną gromadkę. To ja chyba ze dwa lata sortowałam na podwórku. To tak z początku ciężko było. A potem się przyzwyczaiłam. Najbardziej mnie pchali do sortowania. A to na dworze w zimę, nie bardzo się to uśmiechało. Mnie robota wszędzie odpowiadała, bo ja się nie bałam żadnej roboty. Ale były takie, że się oszczędzały.

Fabryka Sklejek we wspomnieniach Jarosława Kamińskiego:

Ełk był bardzo uprzemysłowionym miastem. Tu były garbarnie nad jeziorem, były fabryka sklejek, fabryka mebli, było masę stolarni i masę rzemieślników. Robiono koła do bryczek, bryczki produkowano, części. Po wojnie przetrwała fabryka sklejek, pomimo że Rosjanie dużo maszyn powywozili Do Ełku przybył pan Gertner, uczyłem się z jego synem. To był inżynier z fabryki sklejek, przedwojennej fabryki dykt z Mostów pod Grodnem. Tam olbrzymia fabryka dykty była przed wojną. I on tu przyjechał, zobaczył, że jest fabryka sklejek. Ona była tak usytuowana, że jedna brama była na Orzeszkowej, a druga na Szopena. I on zwoził maszyny przykładowo – od Szopena wwoził i montował, a szabrownicy z drugiej strony wchodzili i te maszyny wybierali, ale ich na dworcu zatrzymali. I on właśnie tę fabrykę uruchomił po raz pierwszy w powojennym Ełku. I ta fabryka prosperowała długie lata i produkowała bardzo dobą sklejkę, wysyłali ją za granicę W tym czasie można było nie mieć żadnych zegarków. Dlaczego? Bo o 6.00 rozpoczynali pracę i o 6.00 włączali syrenę. I jak syrenę włączono, to każdy wiedział, że jest 6.00 godzina. I o godzinie 15.00 czy 16.00 był koniec, bo syrena wyła i wszyscy wychodzili. No to dlatego takie charakterystyczne – fabryka sklejek.

Cmentarz żydowski (Kirkut) wspomina Jarosław Kamiński:

Ten cmentarz był to jak jest od strony „Caritasu” górka. Tylko ona jest ścięta. Jedna trzecia została, a była większa. Było obramowanie z czerwonej cegły, wewnątrz były tablice, napisy żydowskie, tylko pobite były pobite już przez Niemców. Nie mógł być dalej, bo tam było bagno. Tam taki domek stał bliżej cmentarza, to jak wiosna nadeszła, to były zrobione groble, deski, bo nie mógł dojść do domu, wszystko się zapadało. I w końcu postanowili to zasypać. Ale dom został.

Kino Polonia wspomina Jarosław Kamiński:

Tu gdzie było kino „Polonia” to nie było kina, a to była poniemiecka sala. To była bardzo ładna sala, ogrzewana gazowo, miała kaloryfery na gaz, no i tam też były balkony. I po wojnie wykorzystywane to było na różnego rodzaju akademie. Akademie wystawiane były przez ludzi, o kształceniu których w ogóle nie mówmy.