Handel, usługi i gastronomia w Ełku

Fragmenty do czytania

Władysława Jankowska wspomina ełcki rynek

Jak już tak się wszystko ustabilizowało, to na rynku wszystkiego było w bród. W sklepach to za bardzo nie było. Nie wiem czemu nie było. Bardzo mało w sklepach, ale tak na rynku to było. I mięsa, i serów, i jajek, i owoce, wszystkiego, wszystkiego w bród było

Jarosław Kamiński opowiada o ełckim rynku

Handel w Ełku bardzo kwitł. Rynek początkowo był na Wojska Polskiego. Ludzie handlowali wszystkim. Przywozili towar z Warszawy, bo i komunikacja była. A później, później przenieśli rynek, tam gdzie teraz jest cieplarnia, na Sikorskiego, tam gdzie teraz komin.

Wspomnienia Jarosława Kamińskiego o ełckich sklepach

W tym czasie to trzeba przyznać, że handel kwitł bardzo, prywata, że tak powiem. Były sklepy prywatne. Na przykład mieliśmy takie trzy sklepy mięsne słynne. Jeden prowadziło małżeństwo i rodzina państwa Giblów z Warszawy, on się mieścił na Wojska Polskiego, gdzie obecnie jest Dom Książki, ten na rogu. To był sklep masarski, poniemiecki i oni to uzyskali i dalej prosperowali. Drugi był po przeciwnej stronie on miał obudowę zielonych kafelek – też był sklep mięsny. Była taka pani Nowicka z mężem, z tym że tamci to mieli mięso – sprowadzali, a ci mieli hodowlę swoją i swoją masarnię. Bardzo dobre wyroby były. I trzeci to było dość niedawna historia, bo nawet jak ten róg Orzeszkowej i Armii Krajowej, ten nowy taki budynek co jest postawiony, to tu był dłuższy czas taki biały budynek. I jak rozbierali ten budynek to jeszcze oryginalną reklamę znaleźli. To takie trzy sklepy. Ale niezależnie od tego były kioski i hodowla była na każdym kroku, i w mieście, i na wsi, bo ludzie by nie wyżyli.

Inne sklepy były też bardzo słynne. Na Wojska Polskiego w rejonie tam gdzie był pomnik generała Gintera, gdzie teraz jest apteka przy dużym kościele to był duży sklep i miał dużą witrynę i tam większość była takich rzeczy, jak materiały, galanterie. I on był bardzo charakterystyczny bo nazywał się „Pod lalką”, bo na wystawie miał taką olbrzymią lalkę poniemiecką postawioną i to reklama była. Dalej był sklep usytuowany na dawnej Armii Czerwonej. W tej chwili na przeciwko „Karmelka”. Tam jest sklep, teraz z perfumami. W tym pomieszczeniu był też bardzo duży sklep i oni mieli tam wszystko, i mąkę, i cukier, i bombki choinkowe, wszystko było. Dalej był sklep na Armii Krajowej, sklep pani Stolnickiej. Ona bardzo dobrze prosperowała, sprzedawała wszystko, bo miała reklamę nawet na zewnątrz, i piwo, to znaczy nie piwo, a podpiwek. Cukierki, i wszystko. co tylko się chciało. A na Armii Krajowej, gdzie teraz księgarnia, a obok jest zegarmistrz to była tak zwana „Słodka Dziurka”. Tam tylko słodycze były w sprzedaży i to było bardzo charakterystyczne dla Ełku.

Gastronomia po wojnie we wspomnieniach Jarosława Kamińskiego

Restauracją to trudno nazwać, ale był bar na Szopena. Tam akurat, gdzie mieszkałem Prowadził go pan Bolesław Zawała z żoną. Bardzo smaczne dania robili. Wszyscy ci na świeczniku to się tam stołowali, bo on naprawdę robił bardzo dobre dania różne. Kilka dań było. Drugi lokal nosił nazwę „Pod winogronem”, to było na Armii Krajowej naprzeciwko BGŻ-tu. Dlaczego „Pod winogronem”? Na schodki się wchodziło i w oknie była cała kiść smacznych winogron. Też renomę miał. Był szereg innych jeszcze, ale to już nie były takie najsłynniejsze.

O usługach w Ełku opowiada Jarosław Kamiński

W Ełku było bardzo dużo zakładów użyteczności publicznej. A więc byli fryzjerzy, krawcy, rymarze, Początkowo zakłady były prywatne, a później to przejęła spółdzielnia. Fryzjer słynny był na ulicy Armii Krajowej, na przeciwko Banku Rolnego. To właśnie w tym miejscu był pierwszy fryzjer z Warszawy. Bardzo solidny pan, wysoki, łysy i pamiętam były u niego portrety Engelsa, Marsa powieszone. To śmieli się niektórzy, mówili że, „a co to to reklama?”A on mówi – „tak, reklama, przed goleniem i po goleniu”. Krawców, szewców to było sporo, sporo zakładów. Wystarczająco, żeby zapewnić potrzeby mieszkańców.

Relacja Jarosława Kamińskiego o wymianie w PRL

Dzwoni z PGR-u jednego czy drugiego, słuchajcie, dajcie nam stoisko. A wiedzieli, że jak daje się stoisko, to na tym stoisku handlowym jest czego dusza zapragnie, nawet wedlowskie wyroby, których nie można było nigdzie dostać. I mówi tak – „wykonaliśmy plan 300%, ludzie chcą coś kupić, pieniądze wypłacili, przyślijcie nam towary. A my nie mieliśmy, ale dzwonimy do Białegostoku, mówimy, że zaprzyjaźniony PGR, proszę nam przysłać towary. Oni dwa „Stary” nam przysłali towarów. Wszystko dali. Proszki pamiętam „Omo”. No i tam daliśmy. A wpierw zasada była – przemówienie – potem nakaz, co mają robić, a dopiero później handel. Ale nim on skończył te przemówienie to już tam pół towaru nie było, wszystko rozkupione. I każdy zadowolony był. Dyrektor mówi, słuchajcie wy tyle tutaj daliście, co ja wam dam?. A my mówimy – my jesteśmy zadowoleni, że byliśmy tutaj. To po pół litra każdemu dał, bo co mógł dać, pieniędzy to raczej nie stosowali, ale później wypłacili premie. To konkretnie była Lega. I oni mieli hodowlę świń, a wtedy hodowla świń to 120 kilogramów i już do rzeźni. To on mówi, wiecie co, ja mam chyba ze 100, 200 sztuk takich małych świnek. Mówi – weźcie po 2 sztuki. Ot sobie w wannie potrzymacie – mówi. I my mu mówimy – dobrze to weźmiemy, ale to co my będziemy, a takie małe piszczące, co z nimi robić, to naszym kierowcom, oni mieli rodziny na wsi, to im porozdawaliśmy i oni mieli. I on tak się rehabilitował tym.