Elza i Stanisław Bzura

Pierwsze nabożeństwa po wojnie na Mazurach

Eliza Bzura – A pierwsze nabożeństwa były w Długim… Jeszcze Małka nie tu nie było. Tu jeszcze nic nie było. To w Długim… taki mały domek. On jeszcze stoi… ten domek. Możemy kiedyś pastorze pojechać i sfilmować tam… ten ten. Tam mieszkała kuzynka mego ojca, a jej mąż – wujek – jego specjalność to była taka religijna wymowa. Także tam się ludzie zrzeszali. W tym małym domku. Jak… Bo to tak… Jak ludzie wrócili z różnych stron. To wioskami. W niektórych wioskach to nikogo nie było. Na przykład w Piętkach to nie… Tylko tam gdzie, my gdzie PGR-y. W… Kalinowo prawie całe było… wróciło. W Mażach tam tylko kilka rodzin, Skomętno całe wróciło… no. W Długim też tam… Wioskami powr… I w Iwaszkach… Iwaszki też bardzo dużo. I co w tym małym domku… Nie wiem, w jaki sposób, bo mnie raz zostawili… Nawet w Wielki Piątek udzielana była komunia. Jak on… jak ten… jak oni tam zrobili to nie wiem, przecież on nie miał wykształcenia tylko miał dar… że nieraz jakiś pastor tak… nie wypowiedział się tak jak on się wypowiedział. Ludzie chętnie chodzili.

Piętki – konfirmacja i dom starców

E. Bzura – No i była piękna, duża konfirmacja. Bo to byli takie, które mieli i po 20 lat i po 16… wszystkich młodych zebrał w jedno… I niektórzy mieli daleko to nie musieli jechać do domu, tylko tam na chlewie, na sianie lub tam na tym strychu, w tym domu nocowali. Także nie bezinteresownie tylko oni tam nawet coś pomagali… w dzień jak trzeba było coś tam zrobić… jakieś siano zbierać czy coś. Kiedyś tam tych maszyn nie było, no to ta młodzież pomagała.

D. Z. – A Pani też była konfirmowana wtedy?

E. B. – Nie, nie, nie… ja byłam jako dziewczynka mała… kilkuletnia. Jeszcze do szkoły nie chodziłam. Tylko pamiętam te lata. I w tym… w ogrodzie tam… ta młodzież, jak był egzamin, to zrobiła taką część artystyczną. Niektóre rzeczy to były takie… e… no śmieszne… żeby tę… tą publiczność rozśmieszyły, niektóre były religijne, ale wszystko było takie fajne. No i wielka konfirmacja. Wszystkich tych Małłek konfirmował. Całą tą młodzież. Poza tym po tej konfirmacji… sporo bezdomnych ludzi starych było. Więc założył dom starców w Piętkach. Tam było tak… Je… w ostatnim domu były trzy wejścia, a w tym tutaj to cztery wejścia tak… czterorodzinn… Siedem rodzin mogło się tam zmieścić. I tam tak, po dwa po trzy łóżka. I tam tą tą wszystką… te wszystkie stare ludzie zrzeszył. I pamiętam, że tak jak był obiad, albo kolacja, albo śniadanie… tał taki duży kocioł… w piwnicy tam w tym pałacu… i tam się dla nich jedzenie gotowało. A wisiał… takie coś z żelaza było powieszone… i to był dzwonek. Jak było czas na obiad, no to wszystko szeregiem szło na ten obiad. A jak… czy śniadanie czy kolacja czy co… Dużo… dużo dobrych rzeczy zrobił.

Konfirmacji Pani Elzy Bzura lata 50-te Piętki

E. B. – Mieliśmy piękną konfirmację. Trojanowicz nas konfirmował. I nigdy tego… do końca życia będę to pamiętać. Prowadził nas ścieżką i śpiewaliśmy pieśń „Toruj Jezu sam drogę życia nam”. Śpiewaliśmy to. Jak już byliśmy blisko ołtarza… po konfirmacji każdy z nas dostał Biblię. I ta Biblia musiała być podniesiona do góry, a później przyciśnięta do serca i pamiętam tą pieśń: „Nigdy ja, nigdy ja tej Biblii nie porzucę. Nigdy ja, nigdy ja nie porzucę księgi tej”. I to z takim naciskiem trzeba było … To Trojanowiczowa… ta jego żona… nas to nauczyła. Piękna konfirmacja, że że… tego się nie da zapomnieć. Nie da się.

Podarowana Biblia

E. B. – I jak wyjeżdżała tam Martha Fröhlich… ta moja babcia, podarowała mi Biblię. Była całkiem nowa – Pastorze – całkiem nowa była. I powiedziała, że „ja ci podaruję największy skarb, jaki może być na tym świecie”. I ja tą księgę wzięłam do ręki. No i tak pomyślałam, powiem szczerze: „Nie mogłaby mi dać coś innego? Tylko taką nudną księgę mi dała”. No i… ja ją przyniosłam do domu i położyłam. Ona leżała sporo lat. Tam jest dowód… bo ona kupiła dla tej swojej mamy na urodziny… ona była całkiem nowa, a ta Fröhlich miała taką samą zniszczoną, jak ta moja jest. I co ją zniszczyły? Ona leżała długie lata.. leżała. Aż wreszcie sobie przypomniałam… Jakby tu powiedzieć? Że te życie było takie, jakie nie powinno być. Wtedy sobie przypomniałam o Biblii. I ona pomogła mi przetrwać… pomogła. A teraz znów czytam ją. To jest moja godzina biblijna. Nie co dzień wieczorem, ale… ale ja nie muszę tak daleko pojechać, bo ja mam tutaj w domu ją. I no… to moje ręce ją zniszczyli. Bo ona była całkiem nowa. Całkiem nowa. Już zszywana nawet. I co… Basi teraz powiedziałam. I on wie… Pastor też musi o tym wiedzieć… Wy, że… O ile się moje życie skończy, to ona nie może zostać tu… Ja ją chcę wziąć ze sobą, bo ona pomogła mi przetrwać. Pomogła mi przetrwać… nauczyła pomogła mi przetrwać.

Śmierć dziadków

E. B. – Tylko pamiętam, że ludzie musieli stąd odchodzić. Więc mieli z Italii… jakiegoś parobka tutaj. Bo gospodarstwo było duże. Więc moja mama, a on jako… jako furman zaprzągł te… te konie… i tą pościel… i mnie i pojechaliśmy aż w Dietrichswalde za Olsztynem. Musieliśmy odchodzić. A moi dziadkowie zostali tutaj. Powiedzieli mamie, tak jak mama później mówiła, że mówi „My nikomu żadnej…”. A tutaj niedaleko zaraz jest granica. Tam jest Polska, a tutaj były Prusy. „My nikomu żadnej krzywdy nie zrobiliśmy, z Polakami w zgodzie żyliśmy. Nikomu nic nie tego. Nam tu nikt nie zrobi…” A mówi: „My tu będziem siedzieć. Budynki będą stali” – to mówi – „przyjdziecie, będziecie mieli co jeść chociaż.. i będziecie mieli gdzie tego”. A później… tutaj koło nas. Miał być front. Kopali okopy. Kilka nawet takich dużych – bunkrów było zrobionych. To… Polacy z zagranicy musieli to to kopać. No i… Moi dziadkowie musieli…

Stanisław Bzura – Przymusowo musieli opuścić…

E. B. – Hitlerowcy musieli przymusowo… Wyciągali z domów, wsadzali na fury i kazali jechać w stronę Ełku. I tamten zakręt, co w Sędkach, prawdopodobnie… To ciotka moja się dowiedziała o tym, że cała karawana tych takich staruszków, którzy tutaj pozostali… jechała… I na tym zakręcie, tam jak jadąc do Ełku, zbombardowali to. Także wspólny grób, tam nawet nie wiem, gdzie, jak i co? Że tam, tam leżą moi dziadkowie.

S.B. – Gdzieś w lesie może…

Kopanie okopów

E. B. – I jeszcze jak te okopy tutaj kopali, to mój dziadek. Oni się z zagranicą, z tymi ludźmi znali, bo tu do roboty przychodzili. To mój dziadek, jako już staruszek poszedł do tego szefa… Tak mama, tak ojciec opowiadali. Że poszedł i mówi, że nie ma drzewa, trzeba jechać do lasu i żeby dał jemu kilka pracowników… dla niego. Żeby pomogli włożyć tam… do tego. Tych pracowników zwiózł do lasu. Kazał im uciekać. Pouciekali. I poszedł tam do tego szefa… z biedą, że co ja miałem z nimi zrobić

S.B. – Uciekli.

E. B. – Uciekli.

Praca w Prusach przed wojną

Stefan Marcinkiewicz – A ludzie przychodzili tutaj przed wojną do pracy?

E. B. – Tak. Tak. Do nas, do moich rodziców przychodzili. Do dziadków, do rodziców przychodzili, bo sami nie

S.B. – Bo to było większe gosp…

E. B. – Bo to nie tak jak teraz, że jest kombajn, że są takie maszyny. A kiedyś to wszystko się robiło tak ręcznie. Nie było nawet… to tak dopiero mój ojciec snopowiązałkę kupił.

Język w domu

Ks. D. Zuber – A w jakim języku w domu się rozmawiało u Pani?

E. B. – Moja mama umiała i po polsku i po niemiecku. Ja po niemiecku to nie bardzo, bo mieszkaliśmy w Piętkach, później tutaj, to nikogo nie ma żeby, żeby się przy kimś… No rozumieć to rozumiem wszystko… rozumiem. Gorzej jest z mówieniem. Trudno jest mi wymawiać niektóre słowa. No i… A oni po polsku… umieli po polsku i umieli po niemiecku.

Ks. Dariusz Zuber – A polski czy mazurski?

S. Bzura – Właściwie mazurski.

E. B. – mazurski właściwie.

S. Bzura – Znaczy to taki łamany ten język.

E. B. – I tak i tak.

S. Bzura – Można było no zrozumieć wszystko, ale zorientować się, że to nie jest czysta polszczyzna, tylko jest takie… takie, jakby tu kurpiaki czy czy górale…

E. B. – Ale jedni drugich rozumieli.

Osiedleńcy ze „starych ziem”

S. Bzura – Gdzie, które budynki stały wolne… nie zni… zrujnowane, to osiedlali się tu.

S.M. – Ale nawet tych, których tam się znało? Czy czy… że przyszli ci, których się znało przed wojną na przykład?

S. Bzura – Tak.

S.M. – Były takie sytuacje.

S. Bzura – Tak. Ty to może nie znasz, ale jak ten Turowski opowiadał. To on u tego kogoś, co objął to gospodarstwo, to jak był chłopcem, to pracował u niego. I później jak już oni tu nie wrócili. Wiadomo, co się stało? Czy…

E. Bzura – Z Prawdzisk to nikt…

S. Bzura – To on przyszedł i to gospodarstwo objął.

E. Bzura – Tak wioskami wracali…

S. Bzura – To tu jedne. Potem w wiosce tam taki Śruba znów mówił, że on też u tego kogoś pracował, a potem to gospodarstwo objął. A dużo takich gospodarstw, tak jak tu u naszych, to nie było kogoś objąć, to porozbierali, poniszczyli…

E. Bzura – Tylko mury stoją.

S. Bzura – I teraz i murów już nie ma.

Lekcja religii w Kalinowie

E. B. – No i mieliśmy wspólną religię. Katolicy i my.

S. Bzura – Ze szkoły.

E. B. – No i taki młody ksiądz przychodził na tą religię, ale tak czasami padały jakieś pytania. No to… kto jest chętny odpowiedzieć? Ja zawsze byłam chętna. Ale się jemu trochę to nie podobało. Bo to było trochę nie tak. To myśmy wtedy… szkółka niedzielna… do szkółki niedziel… Nie! Do konfirmacji… lekcje konfirmacyjne mieliśmy już wtedy już. No i… to poszło o to drugie przykazanie. „Nie rób sobie obrazu tego…” Bo to u nas jest inaczej. „Kto odpowie…, kto odpowie przykazanie.” Ja rękę podnoszę. No i ja będę mówić. I recytuję po swojemu. [śmiech] A ten ksiądz mówi… to młody był jeszcze… ksiądz mówi„ to nie tak, to tak”. „A tak!”. „A tak?” „Proboszczu tak”. I trochę się posprzeczaliśmy… „I Sobotkówna do kąta!” To ja klęczałam. Poszłam do tego kąta, ale pięści zacisnęłam, bo to Trojanowicz uczył nas inaczej. Przyszłam do domu. Już nie jadłam obiadu tylko pobiegłam do Trojanowicza. No i mówię: „Pastorze tak i tak, klęczałam w kącie i jaka to jest prawda wreszcie?” „Ty mała, ty? Ty miałaś taką odwagę tak zrobić?” No mówię „Tak”. Później Trojanowicz pojechał do… pojechał do Kalinowa, do szkoły. I tak, że religia była przeniesiona na ostatnią lekcję. My szliśmy do domu. Nie musieliśmy razem być. Ani wałęsać się na podwórku, bo.. bo jak nie… poszliśmy na podwórzę, czy w piłkę grać czy coś, to… a tu jest religia, to my bezbożnicy jesteśmy.

Ks. D. Zuber – Aha.

E. B. – To było tak. Takie prześladowanie.

Front i Armia Czerwona

E. B. – A no bo tam był front… No i kto miał trzyletnie dziecko, to nie musiał… Bo tam było dużo tak, i te konie, i furmanki, i ludzie…

S.B. – Trzeba było sprzątać.

E. B. – No trzeba było chodzić… sprzątać. A dokumenty nasze były wszystko zniszczone i ja byłam taka malutka. No to mama powiedziała… Kto miał trzyletnie dziecko, to nie musiał iść. No i tak zostało. Mama mnie zapisała z 1940 roku, a tak naprawdę, to ja urodziłam się w 1939 r. Cały rok trwał poród. Cały rok [śmiech].

Ślub ewangeliczki z katolikiem w kościele ewangelickim

E. B. – A ile na naszym ślubie było ludzi – katolików.

S.B. – Ale…

E. B. – Bo to powiedzieli tak, że jak przechodzi na inne wyznanie, to będzie musiał przejść przez próg, tam będzie leżał krzyż i będzie musiał ten krzyż zdeptać… [śmiech]

Dom starców w Piętkach

E. B. – Jak był dom starców, to tych staruszków było tak około pięćdziesięciu mogło ich być. Poza tym ludzie przychodzili do pracy z terenu, to w tym dużym kotle gotowali zupę. To pamiętam, że że Małłkowa… Małłek nie… nie zdało mi się zauważyć, ale Małłkowa chodziła żeby Ci, co przychodzą z terenu do kościoła, nie chodzili, nie zrywali tych jabłek, bo nam trzeba. Mieli taką dużą sokowirówkę. Często dla tych staruszków gotowali zupę z jabłek, z wiśni… To było im potrzebne.

Późne wyjazdy do Niemiec

Ks. D. Zuber – A kiedy tak dużo ludzi zaczęło wyjeżdżać stąd?

E. B. – To były czasy… No tak z 10… z 10-15 lat po wojnie. Jak już… każdy… ludzie wracali w te strony, ale jak zorientowali się, że że Prusy już tu nie będą Prusami, więc wyjeżdżali tam. A nawet niektórzy, tak jak Pierożyński był pastorem… Wyjechał tam… i Pierożyńska… Ona też jak pastorka, jak żona lubiła kazania… Bo też że ukończyła… I też lubiliśmy jej słuchać, bo ona naprawdę fajnie mówiła.

Ks. D. Zuber – Ja tam słyszałem, że ona była taka ten… twarda kobieta?

S. Bzura – Tak..

Ks. D. Zuber – Taka większ…

E. Bzura – I oni jak wyjechali. To ona powiedziała, napisała tam do kogoś, że mówi: „Tak naprawdę, tak naprawdę, to nie wiemy gdzie nasza ojczyzna. Tu mówi jesteśmy w Polsce… byliśmy Niemcami. Zajechaliśmy do Niemiec, jesteśmy Polakami. I nie wiadomo, gdzie nasza ojczyzna?”. Ale była energiczna fajna kobieta… Pierożyńska.

Do zapamiętania

„Panie Boże, moje Słonko, pobłogosław to jedzonko, żeby dobrze smakowało, dużo sił i zdrowia dało.”